poniedziałek, 16 października 2017

West Coast i Vermont - ajpijejki z BYTOWA


Zapowiedzi Vermonta nie można było przeoczyć, jeśli śledzicie na facebooku fanpage browaru Bytów. West Coast to jednak jak dla mnie spora niespodzianka i w pobliskim sklepie pojawił się razem z tym pierwszym cymesem. Podejrzane trochę, ale wytrawnych IPA nigdy za wiele, więc sprawdzam jedno i drugie. Nie jestem też uprzedzony, gdyż mimo szerokiej oferty dla normików co jakiś czas jesteśmy zaskakiwani naprawdę ciekawymi i udanymi piwami nowofalowymi. Przypomnę choćby Donalda T. czy Trójmiejskie Dymy. Dzisiejszy duet może mieć potencjał.

Całkiem efektownie to zapakowano, jakaś jakby nowa seria. Jest błyszcząco, kolorowo, z fajnym fontem na froncie. Co do tych ptaszków, to od razu skojarzyły mi się z ekranami akustycznymi przy drogach, więc średnio, no ale jakby się nie wgłębiać, to flaszki wyglądają nieźle. Zmienił się też kapsel, moim zdaniem na plus. Na odwrocie brak niestety pełnych składów i śmiesznych historyjek.


West Coast IPA

Na wygląd właściwie trudno narzekać. Barwa złota (zdjęcie przekłamuje, bo zachciało mi się czarnego tła), sam trunek niemal klarowny, zalotnie opalizujący. Pianka na jeden palec, bielutka i naprawdę zgrabnie zbudowana z małych oczek. Przyzwoita trwałość, nieśmiały lacing.

Jeśli chodzi o aromat, to na pewno czuć w nim chmiel, natomiast intensywność pozostawia trochę do życzenia. Momentami nie czuję praktycznie nic. Z tego co wyłapuję mogę wyróżnić takie słodkie owoce pokroju brzoskwiń, nawet nieco przejrzałych. Brakuje mi tu choćby poczciwych cytrusów. Zamiast tego wychodzi natomiast taka słodkawa słodowość, ocierająca się nawet o karmel. Po ogrzaniu jest lepiej i owocowość dominuje, choć wciąż nie jest to jakaś tropikalna petarda.

Cóż... Nie jest to może złe piwo. Nie jest to też moim zdaniem prawilny West Coast. Cierpi na to, na co zwykle te piwa cierpią, czyli jest za mało wytrawny i goryczkowy w nie do końca przyjemny sposób. Dobrze chociaż, że nie wyłazi tu już karmel, a bardziej takie ciasteczka czy chlebek. Do tego skórki cytrusów, trochę taka ice tea, ale to wszystko tak na półsłodko. 

Goryczka raczej średnio intensywna, o pestkowo-grejpfrutowym profilu. Najbardziej wadzi mi tu częściowo budowany przez nią finisz, który jest długi i taki mdło-słodkawy. Miesza się w nim jeszcze ta pestkowość z goryczki i mamy w efekcie taką niezbyt przyjemną hybrydę. Nie podoba mi się, ale całość jest do wypicia.

Wciąż uważam, że na rynku brakuje porządnych West Coastów, jednak interpretacja Bytowa nie łata tej dziury. Piwo zbyt wykręcające dla nowicjuszy, a dla starych wyjadaczy za słodkie i zbyt mało ciekawe. Podkreślę, że jakoś tam się pije, natomiast jeśli ma być powtórzone, to wymaga poprawek, bo to po prostu nie przejdzie na dłuższą metę.

Ocena: 5/10

Ekstrakt:
Alkohol: 6,3% obj. 
Składniki: woda; słody jęczmienne; chmiele; drożdże
Najlepiej spożyć przed: 22.09.2018
pasteryzowane, niefiltrowane

BTW, piłem ostatnio świetne wytrawne IPA i była to poczciwa Oto Mata z Pinty. Warka do kwietnia 2018. Jeśli macie smaka, to polecam, bo było wzorowe.


Vermont IPA

Piwko ma tę samą przypadłość, co olimpijska Hestia (notabene również z Bytowa), a mianowicie łatwo się klaruje. Pierwsza porcja piwa jest zaledwie lekko zmętniona, złocista, ludzka taka. No jak na zdjęciu. Sytuację ratuje dolewka, gdyż pozwoliłem sobie wypłukać wszystko z dna butli, co Wam również polecam - trunek robi się mętny, mleczny i nieprzejrzysty. Piana biała, zupełnie byle jaka i niezbyt trwała.

Bytowski Vermont chwile później zaczyna już konkretnie wabić, gdyż piwo jest bardzo aromatycznie. Po pierwszych minutach mogę zaryzykować stwierdzenie, że przyjemnością i intensywnością aromat dorównuje najlepszym polskim reprezentantom stylu. Mango potrafi wyjść tu tak mocno, że czuję się, jakbym właśnie rozkrajał ten owoc. Słodkie tropiki, nektarynki, mandarynki, pomelo... W tym aspekcie właściwie nie mogę się niczego przyczepić. Zaimponował.

Choć początkowo po zupełnie normickim wyglądzie nie spodziewałem się w smaku tego popularnego soczku, to jednak aromat zapewniał, że będzie smacznie. Przeczucia nie zawiodły - piwo jest naprawdę bardzo smaczne i nieźle wpisuje się w styl. Jest fajna pełnia, jest przyjemna słodycz, jest sporo owoców, aczkolwiek również typowo piwna podstawa ze zbóż. No rozumiecie, nie jest tu do końca soczyście, natomiast rzeczywiście wspomniana dolewka z osadem dodaje tu taką świeżą porcję owoców. Mango, jakieś dojrzałe pomarańcze, liczi, trochę skórek cytrusów. Bardzo miły zestaw, uzupełniany również przyjemnie cierpką nutą. 

Goryczka obecna, choć przytemperowana, czyli niby tak jak być powinno. Daje po chwili bardzo fajny finisz, taki niejednoznaczny, przeplatający nutę cierpko-goryczkową ze skórką od chleba i słodkim, owocowym miąższem. Dobry balans, piwo jest smaczne i nieprzytłaczające. Dochodzi do tego stonowane wysycenie i przyjemna gładkość w odczuciu.

Naprawdę dobry Vermont. Miałem początkowo pisać, że dobre IPA, ale jednak jest to moim zdaniem Vermont prawilny. Wciąż nie mamy takich zbyt wiele, więc browarowi należą się gratulacja, a piwo mogę z czystym sumieniem polecić.

Ocena: 7,5/10

Ekstrakt:
Alkohol: 5,9% obj. 
Składniki: woda; słody jęczmienne; chmiele; drożdże
Najlepiej spożyć przed: 4.07.2018
pasteryzowane, niefiltrowane



1 komentarz: