Naszła mnie chęć na stukanie w klawiaturę, a że nie ma do końca o czym, to przeryłem dolną szafkę w poszukiwaniu piwa. Tym niezwykłym sposobem trafiłem na spoczywającego grzecznie w kącie Double Dybuka, zakupionego zresztą już jakiś czas temu. Poznański Golem przez pewien okres pojawiał się u mnie praktycznie co miesiąc, a tu proszę, przerwa od sierpnia. No to nadrabiamy. Jakby co z Imperialnym Morświnem też już się zmierzyłem i nie wyróżnia się szczególnie na tle większości tegorocznych premier browaru - jest równie świetny. Właściwie pije się równie sprawnie co podstawka, tylko działa lepiej.
Dzisiejszy bohater to oczywiście dobrze już znany, niemalże kultowy żytni Porter z dodatkiem soli w wersji z podkręconymi procentami. Nie trzeba więcej wiedzieć, żeby się podniecić.
Piwo w rozsądnej porcji 330 ml, a więc w tradycyjnym golemowym bączku. Etykieta nawiązuje oczywiście do Dybuka single i choć nie wiadomo do końca co przedstawia (oko? buzia? cycek?), to jest przyjemna dla oka. Miejsca niewiele, to i mało informacji. Mimo niedoskonałości ma to wszystko swój nieodparty urok.
Zawartość po przelaniu wygląda bardzo apetycznie i właściwie trudno pod tym względem cokolwiek zarzucić. Puszysta, średnio obfita, zgrabniutko zbudowana piana, która całkiem dzielnie się trzyma i potrafi przyozdobić szkło to w sumie rzadkość u takich grubasków. A tutaj jest, wystarczyło się przyłożyć. Barwa się zgadza, przesadnie mętnie też nie jest.
Pachnie ogólnie imperialnie, znaczy się intensywnie, słodko i ciemno. Na pierwszym planie mleczna czekolada, ciemne ciasto i suszone owoce. To ostatnie zdaje się zyskiwać z czasem na sile, jakieś takie figi i śliwki, babcine powidła, ogólnie bomba. Można mieć tu również skojarzenia z nadziewaną bombonierą. Trudno o lepszą zachętę.
Cielsko Double Dybuka to być może jego największa zaleta - piwko jest gęste, gładkie i oleiste, naprawdę znakomite w odczuciu. Naturalnie idzie to w parze z ogólną pełnią i przyjemną, ciemną słodyczą. Smakowo z pewnością różni się od RISów, co jest rzeczą wartą wzmianki. Czekolada znowu z tych bardziej mlecznych, ale przy tym bardzo wyraźna zbożowość, akcenty opiekane i ciasteczkowe, żytni chlebek. Przyjazny duch, elegancki i przystępny. Jestem niemal przekonany, że to piwo nie może komuś nie zasmakować.
Dalej lekka, nie wybijająca się specjalnie goryczka. Można by rzec, że taka kakaowa. Finisz z kolei długi, oblepiający i wybitnie imperialny. Jest bardziej owocowo niż na wejściu, takie trochę powidła na ciemnym pieczywie z przypieczoną skórką. Jest tu i trochę nut palonych, mi osobiście przypominających czarną kawę, może zbożówkę. A alkohol? Nic nie żre, może co najwyżej przyjemnie rozgrzewa. Piękna sprawa.
Przypomniało mi się o soli. Nie wpadłbym w ciemno na to, że piwo zawiera takowy dodatek, natomiast zakładam, że ma ona raczej podbijać słodyczkę, a nie wyłazić bezpośrednio. W każdym razie nie brak mi tu słonego i raczej nie ma sensu go szukać.
Ziewu ziew, kolejny udany Golem. Razem z Dybukiem single i Lilith BA piwo może stanowić wizytówkę kontraktowca. Nie wiem czy jest jeszcze w sklepach, ale jeśli traficie, to bierzcie koniecznie. A jeśli macie i planujecie leżakować, to nie ma takiej potrzeby. Życzę smacznego.
Ocena: 8,5/10
Browar Golem
Kontraktor: Browar Czarnków
Styl: Imperial Rye Porter z solą
Ekstrakt: 24% wag.
Alkohol: 10% obj.
Najlepiej spożyć do: 30.09.2018
pasteryzowane, niefiltrowane
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz