niedziela, 28 stycznia 2018

Starcie z bobrami - debiutanckie piwa Hoppy Beaver


Rok ledwo wystartował, a tu już wyrastają nowe browary. Oto Hoppy Beaver - kontraktowiec warzący w żyrardowskim browarze Beer Bros. Jako jeden z nielicznych nie przygotował na start IPA, a zwrócił się raczej ku rzadziej tykanej klasyce - lekkiemu szkockiemu Ale i belgijskiemu Triplowi.

Krótko o etykietach. Kiedy zobaczyłem je w sieci, nie spodobały mi się. Teraz, trzymając butelki w łapach, mogę mimo wszystko stwierdzić, że szanuję. Bardzo dobry papier o ładnym kroju, dobrej jakości wydruk i żywe kolory. To są te detale, które robią robotę, a sam pomysł z tymi postaciami też ugryziono dosyć oryginalnie. Opis piwa, sprecyzowany skład, garść podstawowych danych. 

Tylko logo browaru nie do końca tu pasuje. Gdyby potraktować te dwie pozycje jako początek serii klasyków, można to przeboleć i przy serii nowofalowej wykombinować na etykietach coś komiksowego. Zobaczymy, jak pociągnie to Bober.


Scotland Yard


Zdrowa i przyjemna dla oka barwa takiego soczystego bursztynu, miejscami wpadająca nawet w rubinową. Nalewa się to praktycznie klarowne, choć trzeba przyznać, że nawet na dni flaszki ilości osadu są znikome. Piana na jeden palec, puszysta i przyjemna dla oka, o średniej trwałości i kremowej barwie. 

Aromat dobiegający do nosa nie przynosi niespodzianek - jest wyspiarsko, słodowo, z przyjemnym chmielowym akcentem. Karmelowo, ale jednocześnie nie aż tak słodko. Nie pomylicie tego oczywiście z Barley Wine czy innymi mocarzami, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. Po czasie stwierdzam, że udział chmielu w bukiecie to wcale nie taki akcencik i naprawdę śmiało wdziera się do nosa. Jest bardzo świeży i przyjemny, daje takimi ziołami, mokrą ziemią, może i tytoniem. 

Scotland Yard to piwko bardzo lekkie. Prawilna dziesiątka. Powiedziałbym, że półwytrawne, co lekko mnie zaskakuje, bo jednak spodziewałem się tu mimo wszystko nieco silniejszej podstawy słodowej. Na wejściu czuć to karmelowe echo i poczciwą zbożowość, natomiast idą w parze z całkiem wyraźnie zaznaczonym chmielem. Jest gładko, ze średnio-niskim stężeniem bąbelków.

IBU określa się tu na około 20 i moje kubki smakowe w gruncie rzeczy się z tym zgadzają. Przy tych gabarytach goryczka jest jednak i tak całkiem nieźle zaznaczona i po prostu jej nie brakuje. Finisz natomiast wytrawny, oczyszczający, lekko wysuszający i wzmagający pijalność. Przez krótki czas towarzyszy mi jeszcze ta ziemistość i zioła z EKG, a potem można już spokojnie zaczerpnąć ze szkła. 

Czytam sobie opis na etykiecie i założenia zostały spełnione właściwie w stu procentach. Prosty, klasyczny i pijalny Ale. Właściwie stworzony do pubów i łojenia jednej porcji za drugą w towarzystwie znajomych. Nie wiem, ile kosztuje w sklepach, ale jeśli Pan Bober puściłby to za rozsądny pieniądz, to mógłby skutecznie wypełnić pewną lukę na rynku. 

Moje oczekiwania spełniło i bez oporów sięgnąłbym po drugie.

Styl: Scottish Ale
Ekstrakt: 10% wag.
Alkohol: 4,1% obj.
Składniki: woda; słody (Pale Ale, Red Crystal); chmiel (East Kent Goldings), drożdże S-04
Najlepiej spożyć przed: 10.05.2018
niefiltrowane, niepasteryzowane


Urbi et Orbi


Jasny, apetyczny odcień złota. Napitek zamglony, choć stosunkowo przejrzysty. Pianka oczywiście biała, taka średnia gabarytowo. Trochę się dziurawi, ale szczerze pisząc chyba nie trafiłem jeszcze na Tripla z naprawdę dobrą pianą. To chyba rodzinne.

Pachnie prześlicznie, słodziutko, jednocześnie wyraźnie i zwiewnie. Mocne belgijskie fenole, przyprawy, kolorowy pieprz, natomiast towarzyszy temu bardzo silna owocowość. Brzoskwinie, morele, gruszki, a nawet dojrzałe mandarynki. Być może podbija to dodatek nowofalowego Cascade'a.

Urbi et Orbi jest całkiem przyzwoicie nagazowany, co w połączenie ze średnim ciałem daje takiego klasycznie lekkiego, niebezpiecznie pijalnego Tripla. Warto nadmienić, że ta przyswajalność rośnie dodatkowo dzięki smakowi. Piwko jest pyszne. Nieprzesadnie pełne, delikatnie słodkie. Podobnie jak w aromacie, dojrzałe owoce są tu równie dobrze zaznaczone, a fenole z kolei nieco przytemperowanie i nadające tylko całości tego specyficznego, pieprznego sznytu.

Goryczka niska, właściwie przemykająca sobie cichaczem. Dalej towarzyszy mi jeszcze przez chwilę nienachalna słodyczka, która powolutku przechodzi w wytrawny, przyjemnie oczyszczający finisz. 

O pijalności już pisałem, ale warto wspomnieć o świetnie schowanym alkoholu. Zero gryzienia w przełyku, co najwyżej minimalne rozgrzewanie. 

Takie rzeczy na debiut? Fiu, fiu... Nie mieliśmy tego zbyt wiele, ale z czystym sumieniem mogę zaliczyć Urbi et Orbi do najsmaczniejszych polskich Tripli, tuż obok kultowego Szczuna. Jednocześnie jest to piwko właściwie dla każdego i nie trzeba jakoś szczególnie kochać się w Belgach. Szczerze polecam. 

Styl: Belgian Tripel
Ekstrakt: 18% wag.
Alkohol: 8,1% obj.
Składniki: woda; słody (pilzneński, Carapils); cukier; chmiel (Magnum, Cascade, Saaz); drożdze BE-256
Najlepiej spożyć przed: 31.05.2018
niefiltrowane, niepasteryzowane


O ile Scotland Yard to po prostu piwo do picia, tak Tripel może już moim zdaniem zrobić wrażenie i przyznam, że przerósł moje oczekiwania. Oferta więc póki co zrównoważona, a Hoppy Beaver umie w obie strony. Jestem bardzo ciekaw jak potoczą się losy tego kontraktowca i co nam jeszcze zaproponuje. 

Póki co pozostaje mi życzyć powodzenia. Tak trzymaj, Bobrze.


1 komentarz: