Pierwszą noworoczną degustację postanowiłem poświęcić piwu z browaru, który przez minione dwanaście miesięcy błyszczał moim zdaniem najjaśniej. Imperialny żytni porter od Golema pojawił się na blogu jakiś czas temu i zdecydowanie zrobił robotę. Uważam nawet, że przez część osób został trochę niedoceniony. Mnie w każdym razie urzekł i rozpieścił, więc Double Dybuk Laphroaig BA spoglądający na mnie ze sklepowej półki naturalnie nie pozwolił przejść obok siebie obojętnie.
Piwko dojrzewało w beczkach po cenionej whisky single malt z wyspy Islay. Oczywiście nie próbowałem, gdyż wszystkie swoje dochody inwestuję w piwerko, natomiast cechuje się ona ponoć wytrawnym, intensywnym, wybitnie torfowym smakiem. Z tego co wyczytałem w użytych beczuszkach leżakowała już wcześniej Gehenna BA, z którą niestety się minąłem w rzemieślniczym pędzie. Pan Dybuk będzie musiał wynagrodzić.
Poznaniacy w przypadku piw w bączkach konsekwentnie trzymają się zasady KMWTW i na temat zawartości nie dowiemy się z nich praktycznie nic. Nie licząc oczywiście stylu i paramaterów. Z jednej strony szkoda, z drugiej jednak te piwa i tak schodzą momentalnie, a w przypadku tak płodnego kontraktowca droga na skróty jest być może wskazana i warto zrezygnować z pisania historyjek. Widać pewną zmianę na lepsze, a konkretniej przyzwoity, śliski, starannie naklejony papier. Prosty pomysł na grafikę również sprawdził się znakomicie i kolorowe czworokąty w towarzystwie zgrabnego fontu robią bardzo przyjemną dla oczka kompozycję.
Wygląd samego piwa bez zmian, a więc głęboka, ciemnobrunatna barwa i świetna, trwała, średnia gabarytowo pianka. Żytnia oleistość widoczna już przy nalewaniu. Lećmy dalej.
Aromat... No jest beczuszka. I cała tona torfu. No i z bazowego piwa też zostało całkiem sporo. Pierwszy plan jest przeplatany i zmienia się z niucha na niuch. Raz dominuje słodka czekolada, karmel i palone zboże, inny razem coś w stylu wysuszonej, podwędzanej śliwy, a po ogrzaniu aromat tak wykręca nozdrza bandażami i smołą, że trudno oprzeć się masochistycznej satysfakcji. Może momentami trochę się to wszystko ulatnia, ale jak się dobrze wwąchać, to wszystko jest na miejscu. Bardzo dobrze, o ile lubi się takie klimaty.
O bazowym Double Dybuku pisałem, że wydaje się piwem przystępnym dla każdego. Jak łatwo się domyślić w tym momencie sytuacja wygląda nieco inaczej. Pozostała tu ta znakomita żytnia gładkość, odczuwalne gabaryty i stonowane nagazowanie. Piwo pozostało wyraziste, choć zyskało torfowy pazur i straciło trochę ze swojej słodyczy.
Smak jest ciekawy, a tytułowy Laphroaig z pewnością oddał mu duszę. Oprócz porterowego kakao czy czekolady czuć tu bardzo wyraźną ziemistość i, w nieco mniejszym stężeniu, lekarstwa czy aptekę. Goryczka wydaje się delikatnie podbita i mocniej zaznaczona, a ponadto zyskała specyficznego charakteru szkockiej. Przy oblizywaniu pyska chyba daje się na nim wyłapać nieco soli, choć jest to na granicy autosugestii. Na finiszu natomiast wytrawnie - gorzkawo, popiołowo, torfowo i z przyjemną drewnianą nutką. Nie wiem czy ta beczka ma prawo dokładać wanilię, ale retronosowo czuć tu taki charakterystyczny słodkawy akcencik.
Alkohol oczywiście świetnie schowany, co nie powinno dziwić, jeśli próbowało się podstawki.
No i cóż, świetne piwo. Beczkowy areszt sporo zmienił w jego charakterze - uczynił mniej przyjaznym, choć jednocześnie bardziej nietuzinkowym. Sami zdecydujcie czy Was to pociąga. Ja mimo wewnętrznego rozdarcia chyba chętniej powtórzyłbym wersję podstawową, niemniej jednak z czystym sercem polecam obie.
Oceny liczbowej nie będzie, bo rezygnuję z niej w tym roku. Jak już wspominałem w podsumowaniu, perspektywa czasu i tak sporo zmienia. Za krótką rekomendację niech Wam posłuży krótkie, swojskie brawo, Golem!
Browar Golem
Styl: Imperial Rye Porter Laphroaig Barrel Aged
Ekstrakt: 24% wag.
Alkohol: 10% obj.
Najlepiej spożyć przed: 31.12.2018
pasteryzowane, niefiltrowane
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz