Dzisiejsze piwko przejechało ze mną kilkaset kilometrów do moich prawie teściów, gdzie planowałem degustację w plenerze, ale niestety nie wypaliło. A bo padało, a bo działeczka niedostępna, a bo pały się kręcą na łonie natury. W każdym razie wróciliśmy do domku i poznamy się grzecznie, po bożemu.
Origen to nie takie byle co. Kooperacyjny porter bałtycki (a właściwie wersja imperialna, bo woltaż mocarny) prosto ze słonecznej Hiszpanii. O ile nie słyszałem wcześniej o Jakobsland, tak wymieniony na etykiecie browar Widawa jest już pewną gwarancją jakości, bo że Pan Frączyk w ten styl umie wiadomo nie od dziś.
Etykieta jest dosyć ascetyczna, lecz w tym tkwi jej cała magia. Czerń, białe fonty i już - widać, że jest to konkretne piwo. Widzicie to, prawda? Szlachetnie jest. Po bokach jakieś pierdu-pierdu po hiszpańsku, logotypy autorów i w sumie tyle. Podoba mi się, a do tego dochodzi wybitnej jakości papier. Kapsel srebrny, flacha 330 ml.
Portery bałtyckie pozostają niezmienne jak moja nienawiść do lektur szkolnych i ten nie jest wyjątkiem - ciemnobrunatny, trudno przejrzysty, przyozdobiony pianą w kolorze beżowym. Nie za dużą, ale naprawdę ładnie zbudowaną, kremową i trwałą.
W aromacie po przelaniu do szkiełka wita mnie sympatyczna ferajna złożona z mlecznej czekolady, kawy zbożowej i suszonych, lepkich daktyli. Jest to zaserwowane na słodko, jakby polane strużką miodu wielokwiatowego. Niby dobrze jest, niby przyjemnie, jednak przyczepię się trochę mocy - całość jest co najwyżej średnio intensywna, a to buchać chyba powinno. Mam jeszcze pewne skojarzenia z jakimś szlachetnym, ciemny alkoholem a'la whisky czy rum, przy czym absolutnie bez akcentów gryząco-spirytusowych.
No to chlup. I nie ma rozczarowania. Ba, jest naprawdę dobrze. Przede wszystkim Origen jest szalenie przyjemny w odczuciu - gładziutki, kremowy, skromnie nagazowany, a przy tym stosunkowo ciężki. Nie jestem w stanie się niczego przyczepić. W smaku natomiast stoi po tej słodszej stronie, jest czekoladowo-kakaowy, uzupełniany palonym zbożem i ciemnym pieczywem, oraz pełny i okrąglutki jak buźka Wojtka Manna. Fani stylu powinni być zadowoleni, a w każdym razie ja jestem.
Po przełknięciu pokazuje się całkiem nieźle zarysowana goryczka budowana zarówno przez akcenty palone, jak i chmiel. Myślę, że wychodzi całości na dobre, nawet jeśli troszkę wymyka się poza ramy stylu, ale to przecie jest imperial i warto się pobawić. Przechodzi w dłuuugi finisz, dosyć niejednoznaczny, jakby słodko-gorzki. Kakao, odrobina ziół, popiołu, a pod koniec również lukrecji. Warto też podkreślić świetnie ułożony alkohol - piwo nie wymaga moim zdaniem dalszego leżakowania.
O ile zazwyczaj szanuję i zaliczam na plus ogólny balans, tak tutaj nawet trochę brakuje mi takiego pazura. Owszem, piwo smaczne, pełne, dostarczające sporo przyjemności, ale jak sobie przypomnę esencję porterową od Nepomucena, to Origen po prostu nie ma czym zapisać się w pamięci na dłużej. Grzeczne piwo. Jeśli się wahacie, to ja polecam Echo, jednak browarom Jakobsland i Widawa również można uczciwie powinszować.
Ocena: 7,5/10
Styl: Porter Bałtycki
Alkohol: 11,5% obj.
Goryczka: 100 IBU
Najlepiej spożyć przed: 05.2027
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz