Piwa owockowe ostatnio na propsie, więc temat podjął również poznański Szałpiw. Oczywiście na swój sposób - po belgijsku i cichaczem, bo Bloody Belfegor po prostu pojawił się w sklepach. No, w każdym razie ja nie trafiłem na jakieś zapowiedzi. Klasycznego belgijskiego mocnego ciemniaka podkręcono czarną porzeczką - bardzo fajny wybór, a i owoc mało popularny na polskim rynku. Powinno więc wyjść co najmniej ciekawie, bo autorzy to przecie jeden z tych browarów, które najlepiej wiedzą, co robią.
Ciekawostką jest być może to, że piwko powstało w Niechanowie, a nie jak przypuszczałem w Wąsoszu. Widać to już po niechlujnie nadrukowanej dacie na szyjce półlitrowej butelki. Sama etykieta jest jednak bez większych zarzutów, nie licząc braku historyjki, o którą ta nazwa trochę się prosi. Poza tym całość to tylko dwa kolory, czarny i czerwony, świetnie zresztą ze sobą grające. Mrocznie, elegancko, starannie. Dobra robota.
Piwesio (hehe) jest ciemne. Nawet ciemniejsze, niż przypuszczałem, bo jest to poziom prawilnego Bałtyka. Pianka barwy beżowej jest delikatnie przeze mnie wymuszona, ale o dziwo świetnie się trzyma i przy okazji rozwiesza srogie firany. Pięknie się to prezentuje.
Zapachy docierające do mnie z tulipanka to niemal poezja. Belfegor jest pod tym względem bardzo owocowy i bardzo wyrazisty. I nie jest to wyrazistość w sensie ciężkości czy zamulania, a właśnie świeżości, soczystości. Dopiero po ogrzaniu uruchamiają się słody, które z czasem wchodzą nawet na pierwszy plan - biszkopt, słodkie ciasto, bardzo subtelny karmel. A jak się okazuje to jeszcze nie koniec i kolejne minuty przynoszą kolejne zmiany, tym razem w postaci duetu rodzynka + daktyl, które to kojarzą się z wyleżakowanymi mocarzami. Złożony, zmienny aromat. Uważam, że spokojnie można zacząć picie w temperaturze poniżej 10 stopni, bo ja się nie szczypałem pod tym względem i piwko ostatecznie wynagrodziło.
W odczuciu nie jest to wcale ciężka rzecz, podobnie zresztą jak ci wszyscy belgijscy zdrajcy pokroju Duvela czy Piraata. Średnie ciało, umiarkowane nagazowanie... nic, tylko pić. Zwłaszcza, że nie może to nie smakować. Na wejściu wita owocowa soczystość, oczywiście znowu porzeczkowa, choć można też przywołać jakąś dojrzałą wisienkę. Jest to świeże, kojarzące się trochę z przystępnym, półwytrawnym winem. Lekko kwaśna nuta daje tu wręcz wrażenie lekkiego orzeźwienia.
Korzeni tego trunku nie da się nie zauważyć, bo fenolowość, ta belgijska guma Turbo, jest tu fajnie zaznaczona na drugim planie. Nieco bardziej wzmaga się na finiszu, zwłaszcza retronosowo. Dołącza do niej tam fajniutka cierpkość, znowu owocowo-winna, a także subtelne nuty opiekane, ciasteczkowe. Nie ma jednak mowy o wykręcaniu, bo piwo koniec końców jest naprawdę przystępne. Wyraziste, ale na ten swojski sposób.
A, no i trzeba pochwalić świetnie ukryty alkohol. Sukinsyn wchodzi zbyt łatwo.
Cóż mogę napisać? Szałowie nie zaskoczyli i znowu wypuścili na rynek świetny, nietuzinkowy produkt. Znajdą tu coś dla siebie zarówno miłośnicy, jak i przeciwnicy klasycznych Belgów.
Ocena: 8/10
Kontraktor: Browar Niechanowo
Styl: Black Currant Dark Strong Ale
Ekstrakt: 24,4% wag.
Alkohol: 9,2% obj.
Składniki: woda; słody (pilzneński, pszeniczny, karmelowy, palony); cukier; czarna porzeczka; chmiela Marynka; drożdże
Najlepiej spożyć przed: chyba 10.05.2018 (słabo widać)
pasteryzowane, niefiltrowane
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz