środa, 30 listopada 2016

Nie bój się wracać do piw, które lubisz

Czyli o wyższości dobrego nad nieznanym.

Nie wiem czy to regres, czy progres z mojej strony, ale trochę przechodzi mi chęć pogoni za nowościami. Kłóci się to z blogiem, bo jest oparty głównie na piwach świeżych i oczywiście one będą się tu pojawiały.

W tej chwili jednak mam w lodówce tylko Urbocka, Ortodox Stout i Żywca Saison (jak dla mnie najlepszy po Porterze) – wszystko zdążyłem już poznać i wszystko mi smakowało. Jeszcze niedawno natomiast kierowałem się filozofią propsowaną przez Tomka Kopyrę, czyli tyle tych premier, że nie ma co wracać do tego, co już się zna. Wchodząc do sklepu i mając do wyboru świetne, znane mi już piwko i np. regularne IPA, którego jeszcze nie próbowałem, wybierałem to drugie.

Warto było? No raczej nie.

W ostatni weekend powtórzyłem sobie Brett IPA z Pinty (chyba już czwarte podejście) i Oatmeal Hoptart od Stu Mostów. Trudno o lepiej spędzony wieczór z piwem, poważnie. No chyba, że zdążyliście już olać polskie rzemiosło i sączycie na co dzień zagraniczne RISy w cenie mojej dniówki.

W każdym razie dziś już nie mam tego uczucia, że coś mnie omija. No bo co takiego tracicie, jeśli darujecie sobie prawdopodobnie niczym nie wyróżniające się AIPA z nowego browaru (któremu oczywiście zawsze życzę dobrze i obserwuję)? Nic, już to znacie. Zapewniam, że nietuzinkowy trunek za drugim razem będzie smakował równie dobrze, a może nawet odkryjecie w nim coś jeszcze.

Wiecie, szkoda fajnych piw, które kończą się na jednej warce, bo ludzie wolą premiery. Znikają więc, a browar kombinuje, co raz wychodzi lepiej, a raz gorzej.

Cieszcie się więc tym dobrym piwem. Najlepiej wiele razy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz