poniedziałek, 26 czerwca 2017

Imperialny BIOHAZARD z browaru Hopkins


Hopkinsów nie było jakiś czas na blogu, jak i w sklepach. No przerwę sobie zrobili, być może z powodu zapierdzielu z knajpie. Nie wiem. Nadległości jednak sumiennie nadrabiają, bo był choćby porter bałtycki z kukułkami, było też coś kwaśnego. No i dzisiejszy bohater. Minęło w sumie trochę czasu od kiedy ostatni raz piłem coś podwędzanego torfem, a Biohazard w wersji imperialnej to chyba najlepszy obecnie sposób, by do tematu powrócić. 

Pierwowzór wrył się w pamięć rodzimym beer geekom jako piwo ostro capiące i podwędzone do granic możliwości, co mnie osobiście tylko nakręcało. No i rzeczywiście wyszło bardzo dobrze, o czym mogliście poczytać dobry rok temu. Tak więc CV piwowara oraz cyferki oznaczają, że jest to produkt z jakimś potencjałem na urywanie. Z ciekawostek, to oprócz procentów zmieniło się miejsce warzenia (z Kościerzyny na Wąsosz), a także zdecydowano się na pasteryzację.

Etykieta jest całkiem niezła, zgrabna, nie oszczędzano też na papierze, ale wygląda niemal identycznie jak w poprzedniku. Jeśli ktoś przegapił zapowiedzi, to z pewnością pomyli to w sklepie z pierwowzorem. Nawet opis jest identycznej treści, choć już nieco inaczej rozmieszczony (nadal nie wyjustowany!). Dziwne. Pełny skład, jakieś infografiki... Poza tym podobieństwem jest spoko. 

Z wyglądu taki porterowy porter. Ciemny, brązowy, miejscami lekko prześwitujący. Tylko piana nie wyszła - kremowa, sycząca, skromna i nietrwała. 

Od pierwszych sekund po ścięgnięciu kapsla wiadomo, że znowu podwędzili bezlitośnie. Topniejąca smoła, letnie ogumienie po dłuższej podróży, akcenty szpitalne, ale i ogniskowe. Mniam. O ile początkowo jest tu uderzające, to redukuje się stosunkowo szybko i Biohazard uwalnia w aromacie sporo czekolady, melasy, karmelu i delikatnie kwaskową nutkę. 

W smaku zacnie, a przy tym i porterowo. Piwo dosyć słodkie, mleczno-czekoladowe, może trochę cukrowe. Po kilku łykach stwierdzam, że mogłoby być mniej słodko, ale całościowo i tak mi smakuje. Obok czekolady posłodzona kawa, trochę drewna, rumu i spory kawałek asfaltu. Konkretna pełnia, wyrazistość i średnie jak na tę wagę ciało. 

Jest obecna średnia goryczka o ziołowym profilu, która mogłaby nawet być nieco wyższa biorąc pod uwagę słodkie intro, choć wówczas może wchodziłoby to już w agresywnego RISa. Nie jest jednak w żadnym razie ulepkowato. Finisz jest długi, dosyć wyrazisty, gorzkawy. Czuć tutaj lepiej te opalane płatki dębowe widoczne w składzie, czuć espresso i spalone, zeskrobane z patelni mięsko. Jest i sporo takiej przyzwoitej łychy. I z tym jest tak, że im dłużej czekamy, tym bardziej gorzkawy robi się ten nalot na języku i podniebieniu. Piwko kończy więc w bardzo dobrym stylu. 

Szkoda mi tego trochę przesłodzonego wstępu, który z pewnością znajdzie swoich fanów. Poza tym piwo trzymające się kupy i dostarczające mi, wielbicielowi torfu, sporo frajdy. Weszło ze smakiem. Spróbujcie i dajcie znać, co myślicie.

Ocena: 7/10 

Kontraktor: Browar Wąsosz 
Styl: Imperial Whisky Porter
Składniki: woda; słody (Chateau Whisky, Caraspecial I); chmiele (Flyer, Sovereign); drożdże US-05; dodatki (cukier, płatki jęczmienne, płatki dębowe mocno palone)
Najlepiej spożyć przed: 9.03.2018
pasteryzowane, niefiltrowane

1 komentarz: