wtorek, 31 maja 2016

[Hopkins] Biohazard - Recenzja piwa

Kontraktor: Browar Kościerzyna 
Styl: Whisky Porter 
Ekstrakt: 18,5% wag. 
Alkohol: 7,5% obj. 
Goryczka: 36 IBU 
Skład: woda; słody (Chateau Whisky, Caraspecial I); chmiele (Admiral, Fuggles); dodatki (płatki dębowe); drożdże US-05 
Najlepiej spożyć przed: 15.07.2016 
niepasteryzowane, niefiltrowane 


Grube piwko od Hopkinsów. Kontraktowcy ostatnio często goszczą na blogu, ale jak tu konsumować takie rzeczy bez notatnika i aparatu? Mamy tu mocny porter górnej fermentacji z (podobno) ogromną ilością słodu whisky w zasypie. Więcej nie trzeba, żeby mnie przekonać, choć znajdziecie tu jeszcze angielskie chmiele oraz opiekane płatki dębowe. Piwo ma potencjał do robienia roboty i znajdowania sobie stałego miejsca w sercach prawdziwych mężczyzn, więc chętnie oddam mu się bez reszty i liczę, że się nie rozczaruję. 

Pisałem już, że browar od dłuższego czasu odważniej bawi się etykietami. Graficznie Biohazard podoba mi się co prawda mniej niż Angelene, ale nadal jest spoko. Nawiązanie do odpadów toksycznych jak najbardziej na miejscu i skutecznie zwiększa oczekiwania. Zauroczyły mnie resztki pieska w beczce - niby nic, a cieszy. Jest oczywiście opis piwa (dlaczego nie wyjustowany?!?), pełny skład i infografika. Schludnie i charakternie. Na górze biały kapsel. 

W szkle można podziwiać ciemnobrunatny napitek z niewielkimi rubinowymi refleksami. Zdobi go całkiem obfita i przyjemnie dla oka zbita, beżowa piana. Wyskakuje po chwili kilka średnich oczek, jednak całość trzyma się naprawdę nieźle i ładnie zdobi ścianki szkła. 

Już gdy sztachnąłem się z butelki nabrałem pewności, że jest to piwo z solidnym pierdolnięciem. Po przelaniu do szkła jest to samo, a więc ogromna ilość wyraźnej, rozkosznie śmierdzącej torfowej wędzonki. Spalone gniazdka elektryczne, świeżo wylany asfalt, smoła, apteka i bandaże - wszystko jest na miejscu, jak w mało którym piwie i pod względem aromatu chyba tylko Czarna Wdowa zrobiła na mnie takie wrażenie. Przy tej intensywności to już nie są spalone kable, a raczej PŁONĄCE i buchające w pysk takim czarnym dymem. Czy jest tu coś typowo porterowego? A jest, bo aromat ma takie słodko-czekoladowe zacięcie, choć nie da się ukryć, że jest to piwo dla miłośników torfu, a nie porterów. Dla mnie świetnie. 

To kolejne w teorii grube piwo Hopkinsów, w którym trochę przeszkadza mi brak ciała. Nie chodzi mi o wodnistość, ale wiecie, mogłoby być gęściej. W smaku natomiast wszystko gra, jest tak półsłodko i intensywnie, całość oferuje doznania. Łycha jest tu bardziej pod kontrolą i robi więcej miejsca na dobry porter z gorzką czekoladą, kakao i delikatnie kwaskową czarną kawą. Goryczka niska, lecz wyczuwalna. Bardzo długi, lekko wytrawny posmak, w którym to dym z ognicha, popiół i kakao oblepiają podniebienie i język. Wychodzi też trochę akcentów chmielowych, taka gleba i zioła. Płatki dębowe chyba nic nie wniosły, ale szczerze pisząc nie są tu potrzebne. Nagazowanie prawidłowe, a pijalność - jak na te gabaryty - niebezpieczna. 

Bardzo smaczne i zdecydowanie trafiające w moje gusta piwo. Mogłoby być trochę gęstsze przy tym ekstrakcie, ale to naprawdę łyżka dziegciu w beczce miodu. Nie zawiodłem się i śmiało polecam. Oczywiście nie wszystkim, ale polecam.

Ocena: 8,0/10


Sprawdź to: 
Ciężka artyleria Radugi 

1 komentarz: