wtorek, 24 maja 2016

[Pracownia Piwa] Mr. Hard's Rocks Milk - Recenzja piwa

Styl: Milk Imperial Stout 
Ekstrakt: 25,0% wag. 
Alkohol: 8,8% obj. 
Goryczka: 60 IBU 
Skład (ze strony internetowej): woda; słody (jęczmienny, pszeniczny, karmelowy, palony jęczmień, czekoladowy); chmiel (Tomahawk), laktoza 
Data przydatności do spożycia: 25.03.2017 
niepasteryzowane, niefiltrowane 


Miało się skończyć na wersji torfowej, ale zaporowe ceny zrobiły swoje i miałem czas namyślić się nad zakupem drugiego egzemplarza. Jakieś tam plusy z tej sytuacji więc wynikły. Dzisiejszy egzemplarz cechuje się nieco mniejszą zawartością alkoholu od swoich braci ze względu na dodatek laktozy, której to drożdże nie ruszają. Mam słabość do klasycznych mlecznych stoutów, jednak wersji na sterydach póki co nie mogę wspominać zbyt dobrze. Browar twierdzi, że laktozy nie pożałował, ale chyba można mieć nadzieję, że piwowar w porę się opamiętał. Tego sobie życzę i tego życzcie mi Wy, Towarzysze. 

Opakowanie to z grubsza to samo, co widzieliśmy wcześniej - przezroczysta etykieta z fajną grafiką, trochę danych, niesprecyzowany skład, brak opisu, czarny kapsel. Oczywiście pojemność 330 ml. Tak więc sympatycznie, ale można pokazać więcej w tej kwestii. 

W szkiełku mamy praktycznie czarny napitek, który pod światło nie przepuszcza zupełnie nic. Pianka jasnobrązowa i niechętnie się tworzyła, lecz ku mojemu zaskoczeniu skromna czapeczka zyskała bardzo fajną budowę z drobnych oczek. Z trwałością już średnio, ale nie opada do zera i potrafi zakoronkować, więć nie wysmradzam. 

Aromat intensywny jak na prawilnego RIS'a przystało. Dominują akcenty typowe dla milk stoutów, a które ja nazywam zbożówką z mlekiem. Jest trochę ziarnistej arabiki, jest oczywiście mleczna czekolada, jest może nutka kwaskowa. Od czasu do czasu jakby troszkę owoców nieśmiało przemyka, może śliwka, może czarna porzeczka. Ogólnie rzecz ujmując jest ciemno, słodko i sympatycznie

Piwo przyjemne w odbiorze, bo jest tu fajna gładkość, śliskość, lecz imperialnej gęstości już trochę brakuje. Rzeczywiście, laktozy nie pożałowano i czuć wyraźnie tę charakterystyczną słodycz, choć początek mógłby być pełniejszy. Nie mówię, że słodszy, ale po prostu PEŁNIEJSZY. Dominuje to taka trochę przesłodzona kawka z mleczkiem. Goryczka jako taka nie istnieje i po przełknięciu przychodzi od razu wyrazisty, słodko-gorzki finisz. Pumpernikiel, gorzka czekolada, zbożówka i akcencik popiołowy fajnie oblepiają mordkę i trzymają się jej całkiem długo. Wchodzi całkiem sprawnie, jak na piwo degustacyjne i raczej nie liczcie, że przesiedzicie z nim dwie godziny przy filmie. Zgrabnie ukryty alkohol. 

W połowie buteleczki słodycz zaczyna sprawiać wrażenie trochę zbyt tępej i nachalnej, ale tylko trochę. Pomimo tego, że co nieco się tu dzieje, to jednak nie czuję tej potęgi, jaką powinien charakteryzować się imperial. W odbiorze bliżej mu do trochę przesłodzonego mlecznego FES'a. Całkiem przyjemne piwo, które pozostawia taką szpilkę rozczarowania w sercu. Za Peated tych prawie dwóch dych nie żałuję, ale tu już trochę boli.

Ocena: 6/10


Sprawdź to: 
[Piwoteka] Ucho od śledzia - Recenzja piwa 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz