Piękny, wietrzny, jesienny dzionek i dwie świeże propozycje od Spółdzielni Pszczelarskiej APIS. Cóż innego mogłem uczynić, jak nie wyjść na pełnym przypale do miejskiego (a'la) parku na plenerową, hehe, degustację? Nie obyło się bez nieprzyjemnych spojrzeń dziada z psem czy baby z kijkami, ale czego nie robi się dla odrobiny zieleni na blogasku?
Pomiętolony to coś dla miłośników smaków dzieciństwa, bo do trójniaka dodano jabłka (zakładam, że w postaci soku) oraz świeżą miętę. Brzmi ciekawie. Podobnie zresztą jak drugi miodek, czyli Anyż się uda - również trójniak, ale wzbogacony anyżem oraz jałowcem. Słowa uznania dla producenta za szybką kontynuację tej niecodziennej serii, bo całkiem niedawno przecież polecałem Wam Wściekłą Pszczołę.
Pomiętolony
Wyraźny, słodki aromat przywodzi na myśl mniej więcej to, czego się spodziewałem - Tymbarka. Mięty nie pożałowano i zdaje się, że to ona tu rządzi wraz z taką, hmm... Na swój sposób świeżą, lekką miodności. Chyba wielokwiat. Jabłka też oczywiście tu przemykają, dojrzałe i słodkie, wprowadzające też trochę soczyście kwaskowego akcentu. Jest tu w teorii wszystko, co być powinno, ale jednak to napojowe skojarzenie jest silne.
Lekki, gładki i przyjemny trójniaczek. Przyjemniejszy w smaku niż w aromacie, bo i nieco inaczej jest pod tym względem zbudowany. Miód dominuje, co wcale nie sprawia, że całość zamula - to jest tylko trochę słodkie, wręcz zwiewne w odbiorze. Na przedniej części języka czuć dobrze zgrane, słodko-kwaśne akcenty jabłka, a z kolei po przełknięciu retronosowo świetnie wychodzi nieco słodkawa mięta.
Finisz jest krótki i tylko na moment pozostawia mnie miodową nutką. Całość warto jeszcze pochwalić za dobrze schowany alkohol - nie wiem, ile Pomiętolony leżakował, ale mu to wystarczyło.
Bardzo przystępna rzecz. Podobnie jak Wściekłą Pszczołę, ten miód też kojarzyć będę raczej z sezonem letnim i myślę, że można tu sobie pozwolić na lekkie schłodzenie i kosteczkę lodu.
Anyż się uda
Aromat ponownie przekręca kluczyk w szkatułce wspomnień, a z tej wychodzi obraz przysmaku mojego dzieciństwa, czyli tak uwielbianych czarnych haribo... No dobra, nie przepadałem, ale z wiekiem nauczyłem się to jeść. Bardzo wyraźnie, słodko, przyprawowo, korzennie. Wiecie, o co mi chodzi, i muszę zaznaczyć, że mi bardzo przypada to do gustu. W tej pogodzie nawet podwójnie, aczkolwiek chyba nie wyłapuję tu jałowca, a i miód wydaje się po części stłumiony. Pewnie fajnie komponowałoby się to z gryką, ale nie sądzę, by znalazła się w składzie.
No i tak, to jest trójniaczek zdecydowanie na tę porę roku. Podobnie jak poprzednik nie jest on ciężki w odbiorze, ale wydaje się dużo bardziej wyrazisty. Miodowa słodycz i kwiecistość kapitalnie zazębiają się z dodatkiem anyżu, którzy wprowadził tu bardzo specyficzny akcent przyprawowy. Pije się to jak jakąś fikuśną nalewkę czy likier. Podobnie jak wcześniej, tu też wyczuwam rześką nutę owocową, ale może to być po prostu cecha samego miodu, bo trudno mi je jednoznacznie opisać. Po prostu nie wiem, czy to jałowiec.
Bogatszy jest też finisz, który przypomina mi smak... Ciasta z przyprawami korzennymi? Wydaje się niemal zbożowy i nadaje całości bardziej złożonego charakteru. Ułożenie jak wyżej, a więc godne pochwały.
Bardzo smaczny i oryginalny miód o typowo jesiennym charakterze. Jałowiec co prawda nie zaznaczył tu zbyt mocno swojej obecności, ale nie jest to coś, czego by mi brakowało. W zasadzie nie mam uwag - weszło jak złoto i chętnie bym go powtórzył.
Ciekawe materiały można znaleźć na Twoim blogu
OdpowiedzUsuńHubert ma racje
OdpowiedzUsuń