Ostatni z wpisów urlopowych. Znaczy się, mam jeszcze jakieś notatki, ale powiedzmy, że Widawa to ostatnie z piw, którym miałem ochotę poświęcać wpis. A jak Widawa, to oczywiście porter bałtycki. A jak porter bałtycki, to znowu urodzinowy. Nie wiem ile ich wyszło na piątą rocznicę, nie wiem w sumie kiedy, ale chyba jakoś z przerwami. Tak czy inaczej, rozmach robi wrażenie i - mam nadzieję - pokazuje wiele twarzy naszego czarnego złota.
Mam tu mniej więcej to samo, co piłem w grudniu, tylko dodatkowo wędzone. Wędzonkę oczywiście lubię, jak każdy człowiek z klasą, a jak mniemam nie chodzi tu o torf, który trochę mi się już przejadł. Beczka po burbonie, czyli gwarancja jakości, no i chyba najlepszy rodzimy warzyciel porterków. No bo kto, jak nie Pan Frączyk?
5th Anniversary Imperial Smoked Baltic Porter BBA
Szata graficzna a'la Widawa. Niby nic, ale chyba nie da się tego pomylić z inną firmą. Portery z tej serii już można pomylić, ale jakoś sobie poradzicie, jeśli potraficie czytać. Nie ma tu sprecyzowanego składu, nie ma tu ciekawej fabuły, nie ma kapsla dla kolekcjonerów. Jest numerowana etykieta, a to już coś, ale ogólnie serce mi szybciej nie zabiło.
Barwa porterowa. Piana też, czyli niezbyt obfita i nawet ładna, ale tylko przez jakiś czas.
Aromat... No ten już urywa łeb przy samej dupie. Mam wrażenie, że wyszło tu coś, do czego dążyło wielu, ale udało się tylko w Widawie. Śliwka jest tu fest potężna i aż dziw, że nie ma w składzie suski sechlońskiej, bo to jest mniej więcej to: słodki, owocowy aromat pięknie sparowany z ognichem. Są powidła, jest zbożowość, jest trochę czekolady, może nawet czereśnie. Wspaniale zaznaczyła się ta beczka i choć nie poszło to moim zdaniem w tak lubiany kokos, to wanilia po prostu molestuje mi zmysły.
Na tym etapie nie mogło już być źle i źle nie jest. Ba, nawet dobrze jest i mierzę się z, hmm... Najlepszym rodzimym porterem tej wagi? Pieści podniebienie puszystością, gęstością, jest przyjemnie mięsiste i gładkie. Już to samo w sobie dostarcza sporo satysfakcji.
W smaku niemalże mleczna pełnia i wyrazistość kopiąca po mordkach kubki smakowe. Śliwki, rodzynki w czekoladzie, kropelka czarnej kawy zbożowej, wyraźna dymność i waniliowe tło. Goryczka nieprzesadzona, raczej symboliczna, ale jednak zaznaczona. Przechodzi w mocno drewniany finisz nasączony szlachetnym alkoholem. Nie mylić z gryzieniem, bo takowe nie występuje. Do kompletu szczypta popiołu.
Intensywne doznania i moc prezentów. Wspaniały, złożony porter - moim zdaniem krajowa czołówka. Trudno na szybko przywołać coś podobnego. Lepiej tego wyjazdu zakończyć się nie dało, także dziękuję Panie Frączyk i życzę jak najwięcej produkcji tej klasy.
niesamowity blog
OdpowiedzUsuńUwielbiam te wpisy i opinie.
OdpowiedzUsuń