czwartek, 8 czerwca 2017

Belgijskie mózgotrzepy z LIDLA


Rzadko zdarza mi się tyle dni bez wpisu, a może i to pierwszy raz. Jak na najdłuższą przerwę, to i tak nie jest źle. Usprawiedliwienie mam, a nawet dwa. Primo, dużo roboty w robocie, gdzie w dodatku spaliłem sobie kark i jest już na etapie odpadania płatów skóry. Secundo, zainstalowałem po latach PES 6, w którego zagrywałem się za czasów gimbazy, no i cóż... Zagrywam się dalej. Pamiętam, że wtedy ze złości jak jakiś debil złamałem sobie przy którymś meczu ząb, ale dziś już jestem dojrzały i tylko przeklinam z umiarkowaną częstotliwością.

No więc w Lidlu była promocja na ciekawe piwa. Tydzień belgijski czy coś, nawet nie wiem, ale to chyba nie pierwszy raz. Większość po 4,99, a nachmielony Piraat po 3,99. Wypadało wybrać się na zakupy. Przedstawiam tu cztery wybrane piwka. Miałem jeszcze Gulden Draaka, który skończył w brzuszku mojej kobiety, ale posmakowałem go i nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak kiedyś. Był taki se, choć ze względu na wyczuwalny alkohol można się skusić wysłać go na wczasy w piwnicy. 

Do rzeczy.


Gauloise
Brasserie du Bocq
Styl: Blond
Alkohol: 6,3% obj.

Nalewa się to złociste i zupełnie klarowne, aczkolwiek dolewka przynosi już jednolitą chmurkę osadu. Piana bielutka i bardzo obfita (trzeba lać na kilka razy), a przy tym niezbyt trwała i wyraźnie mydlana, nieprzyjemna dla oka.

Zapach jest dosyć intensywny, słodkawy, ale jednocześnie nienachalny. W zasadzie przyjemny. Jest fajna podstawa z jasnych słodów, takie trochę mokre zboże, ale dominuje jednak Belgia - banan, pieprzność, kolendra, drożdże, może z delikatną nutką skórki pomarańczy. Jeśli jesteście w stanie wyobrazić sobie aromat niezłej jakości Blonda, to jest to mniej więcej to. 

Średnie ciało, raczej nic tu pod tym względem nie przytłacza. Gauloise jest półpełne, średnio nasycone i lekko słodkawe. Na wstępie nieźle, choć bez niespodzianek - jest to mokre zboże i lekkie, przyjemne siano z aromatu, ale są i obecne fenole. Ponownie całkiem sporo banana, trochę przypraw, kwiatków... I chyba tyle. Goryczka nie daje o sobie znać. Finisz już taki delikatnie słodki, stonowany, bardzo subtelnie cierpki w zestowy sposób. Nie jest długi ani wyraźny, jednak wyłapuję w nim akcent eurolagerowy w postaci takiej szmatki. Psuje to odbiór, bo kojarzę tę nutę z taniością, a w piwach belgijskich wyjątkowo mi to nie gra.

Średniak. Jako Belg za 5 zł może jeszcze przejdzie i pije się bez większych emocji, choć musiałbym mieć naprawdę smaka na takie klimaty, żeby do niego wrócić. Pewnie i tak wybrałbym coś innego.

Ocena: 5,5/10


Piraat Triple Hop
Brouwerij Van Steenberge
Styl: Belgian Strong Ale
Alkohol: 10,5% obj.

W pierwszych chwilach prezentuje się to pięknie w dedykowanym tulipku. Obfita (może trochę za bardzo), bielutka piana i oczojebna, złocista barwa z lekkim i równomiernym zamgleniem... Instant boner. Do tego widoczna praca bąbelków. Piana gubi wkrótce strukturę i robi się mniej apetyczna. No mydlana po prostu jest, przy czym całkiem też nie znika. 

Od ściągnięcia kapsla nachmielony Piraat atakuje bardzo fajnym aromatem. Wyraźne, czyste akcenty fenolowe, bananowe, pieprzne, a do tego specyficzna brzoskwiniowa słodycz i guma balonowa. Tego chmielu raczej nie sypano tu łopatami i nie jestem pewien, czy po samym zapachu wpadłbym, że to jakaś wariacja. Trzyma się on raczej drugiego planu i jest dobrze wtopiony w akcenty belgijskie. Takie zioła, trawa, może szczypta zestu cytrusów - w sumie fajnie. Ładnie zagrało.

To jest cichy zabójca. Już na wstępie muszę pochwalić świetnie schowany alkohol, ogólne wrażenie lekkości i świeżości. Właściwie pije się lżej niż to lekko szmaciane Gauloise. Jest tu wrażenie lekkiej, przystępnej słodyczy w belgijskim wydaniu - kolorowy pieprz, kolendra, nektarynki, banany. Lekka podbudowa z jasnego zboża. Szlachetnie i smacznie.

Nie pokuszono się o odczuwalną chmielową goryczkę, która w skromnej formie nawet mogłaby tu moim zdaniem zagrać. Zamiast tego jest przyjemny i dosyć długi finisz - przyprawy korzenne, bardzo subtelna cierpkość cytrusów, skórka brzoskwini i troszkę tej chmielowej ziołowości. 

Jestem pozytywnie zaskoczony. Chmiel co prawda nie odegrał tu większej roli, ale to jest bardzo udany belgijski strong. Smaczny, świetnie zbalansowany, ułożony, zabójczo pijalny. W tej formie moim zdaniem spokojnie warte dyszkę, więc kto nie wziął za cztery blaszki, ten trąba. 

Ocena: 8/10


Corsendonk Summum Roodbruin
Brouwerij Corsendonk
Styl: Abbey Dubbel
Alkohol: 8,1% obj.

Klarowność stuprocentowa. Barwa mocnej herbaty. Piana w kolorze kremowym, całkiem obfita, ale też sycząca i szybko opadająca. Koronki oczywiście brak.

Mimo ciemnej barwy, Corsendonk wita mnie z kielicha raczej jasnym aromatem. Pierwsze skojarzenie to świeże śliwki, nawet nie do końca dojrzałe ze względu na kwaskową nutkę. Nieco dalej guma balonowa i goździki, a obok nich dopiero trochę akcentów opiekanych, jakiś spód od ciasta. 

Nagazowanie jest fest. Chyba ciut za duże nawet biorąc pod uwagę korzenie tego piwa, bo pęcznieje w pysku, a to niezbyt fajne zjawisko. Nie ma tu dużo ciała i całość jest dosyć lekka w odbiorze. Delikatna słodycz, troszkę miodu wielokwiatowego, troszkę skórki chleba, ale dominują chyba znowu te kwaskowe śliwy. No i jest też nieco tych fenoli, ale jednak trudno nazwać to piwko wielowarstwowym. Alkohol przy przełykaniu o dziwo się nie odzywa. Finisz słodkawo-cierpki, trochę taki ruski szampan, co kojarzy mi się ponownie z tańszymi Belgami.

Hm. Nie jest to na pewno okrutnik, czego troszkę się obawiałem widząc niektóre opinie. Czuć w nim jednak brak serducha i taką oszczędność. Jakby dobry piwowar musiał zrobić zjadliwe piwko tanim kosztem. Raczej nie polecam, bo nie ma tu za bardzo czego szukać, ale z braku laku można przetestować na własnej skórze.

Ocena: 6/10


Leute Bokbier
Brouwerij Van Steenberge
Styl: Belgian Bock (?)
Alkohol: 7,5% obj.

Na pierwszy rzut oka wygląda to podobnie do poprzednika, tj. cieszy oko głęboką, miedziano-rubinową barwą i klarownością. Szybko okazuje się, że ma o wiele lepszą pianę, której w trwałości nie przeszkadzają nawet grubszee bąble. Opada do kożuszka i nieźle zdobi szkło.

Pod względem mocy aromat nie zawodzi - jest całkiem konkretnie. Pierwsze miejsce to zbalansowana mieszanka nut słodowych oraz typowo belgijskich. Sporo gumy balonowej, sporo karmelu i rodzynek. Po ogrzaniu i zamieszaniu więcej ciasta z toffi, co zaliczam na plus, ale przy okazji w tle wyłazi coś mniej przyjemnego. Pierwsze skojarzenie to kanalizacja, która na szczęście gdzieś mi w tym wszystkim zmyka.

Leute to najcięższe w odbiorze piwo w tym zestawieniu, choć i tak całkiem przystępne biorąc pod uwagę parametry. Średnio-wysokie ciało, fajna gładkość, smukłość, nieprzegięte nagazowanie. W smaku półsłodkie, przyjemnie chlebowe, karmelowe, opiekane, ale też uzupełniane goździkiem i lekko kwaskową śliwką. Całkiem nieźle. Goryczka skromna. Finisz ciastowaty, przyrumieniony, jednak przy tym też dosyć cierpkawy, co jest już na tym etapie umiarkowanie przyjemne.

Całkiem niezłe piwo, choć belgijski koźlak sam w sobie jest dla mnie średnio ciekawym pomysłem. Oferuje z grubsza to, czego można się spodziewać, a pije sprawnie. Mógłbym zakupić drugiego bączka w ramach zabawy w leżakowanie.

Ocena: 6,5/10


Nie było źle, choć gdybym nie planował wpisu, to pewnie wziąłbym jednego Piraata i potem wrócił po kilka kolejnych. I nie byłaby to zła decyzja. A niech Was szlag, wracam do gierki. Jak skończę postaram się w końcu dokończyć drugi wpis do serii Klasycznie. Znowu bedo Niemcy.

2 komentarze: