wtorek, 7 sierpnia 2018

Brodacz owocem namaszczony


Dziś przedstawię Wam część dobra, które otrzymałem od najbardziej brodatego kontraktowca w Polsce. Planowałem trzy wpisy, ale ze względu na pewne problemy z dwoma piwami, które ostatecznie wycofano ze sklepów, zmieścimy się w dwóch. 

Co do Jamesa i NEIPA Single Hop Citra, to moja niska w ostatnim czasie aktywność w sieci nie jest wbrew pozorom spowodowana zgonem po wybuchu granatu. Ten pierwszy był co prawda przesadnie nabąblowany, ale całościowo obydwa piwa prezentowały się naprawdę bardzo dobrze. Po co Wam to jednak wiedzieć, skoro ich nie kupicie, hehe. 

Póki słońce ma jeszcze chęci smyrać promieniami nasze zrujnowane ciała, biorę na warsztat owocową trójcę. Piwa zapowiadają się lekko i przystępnie, a jeśli przy okazji Pan Piwowar włożył w nie trochę dobrych chęci, wyobraźni i serca, to może będę miał okazję polecić Wam coś fajnego na te nie nieprzyjazne warunki pogodowe. 


Fruttato 

Styl: Peach Sour Ale
Ekstrakt: 10,5% wag.
Alkohol: 5% obj.
Dodatek: zagęszczony sok z brzoskwiń w zasypie

Jasne, złociste, lekko zamglone. Pianka oczywiście bielutka, ale też skromna i zupełnie nietrwała. 

Zapach jest słodki, soczysty i bardzo brzoskwiniowy. Gdyby tak rozerwać owoc na dwie części i przyłożyć do nosa, to byłoby mniej więcej to, a ja brzoskwinie bardzo lubię. Ta słodyczka wpada nawet już trochę w takie brzoskwinie w syropie, ale tylko trochę - nie jest to ciężkie, nie ma tu też wyczuwalnej roli słodów. Jak na dziesiąteczkę intensywność robi wrażenie. 

Przez aromat na chwilę zapomniałem, że jest to Sour Ale, ale smak już rozwiewa wątpliwości. Brzoskwiniowe Fruttato zgrabnie balansuje między nienachalną, owocową słodyczą (odfermentowane jest bez wątpienia porządnie) i kwaśnością. W efekcie jest to piwo łatwe w odbiorze, przystępne i sesyjne, z którego można brać łyk po łyku aż do porzygu.

Marynka chyba nawet przebija się przez te smaki po przełknięciu, bo jest tu obecna delikatna ziołowa goryczka, która pasuje tu w sam raz. Wytrawny, lekko ściągający i wysuszający finisz z owocowym echem wzmaga pijalność. Do tego przyjemna gładkość i całkiem solidne jak na te liczby ciało - nie zaznacie tu wodnistości. 

Myślę, że wyszło to tak, jak wyjść miało - przystępny, letni, stawiający na nogi kwasik z bardzo dobrze wplecionym owocem. Można to piwo polecić w zasadzie każdemu. 


Malimiętka 

Styl: Raspberry Mint Summer Ale
Ekstrakt: 11,5% wag.
Alkohol: 4,5% obj.
Dodatek: sok NFC z malin w zasypie, mięta pieprzowa

Trochę to ciemne, ale załóżmy, że maliny zabarwiły. 

Wyraźny, lekko słodkawy i przyjemny aromat mięty pieprzowej dominuje w tutejszym bukieciku. Daje to w efekcie taki świeży, zwiewny, a jednocześnie nietuzinkowy jak na piwo charakter. Maliny na drugim planie, dojrzałe i delikatnie słodkie. 

Ponownie, mam tu do czynienia z piwem grzecznym i ułożonym, choć już bez tej kwaśności można i rzec, że niezdecydowanym. Raczej skromna pełnia, troszeczkę słodyczy, a całość taka płaska w odczuciu - z jednej strony ze względu na niewiele bąbli (to akurat OK), z drugiej bo po prostu brak tu trochę wyrazistości. Jest fajna i orzeźwiająca nuta tej mięty, brak mi natomiast trochę tych malin, które teoretycznie powinny zrobić tu fajną robotę ze swoim słodko-kwaśnym charakterem. Czuć je, ale ma się po prostu wrażenie, że dodano ich za mało. 

Skromna, praktycznie niewyczuwalna goryczka. Trochę więcej owoców na finiszu, gdzie piwo staje się na chwilę takie minimalnie soczkowate. No i jak chyba w każdym ostatnio Brodaczu mogą tu pochwalić gładkość i cielistość - niby drobiazg, ale nie wszystkie browary dbają o odczucie w ustach. 

Piwo jest smaczne i pije się je sprawnie, natomiast mam takie nieodparte wrażenie, że był tu potencjał na trochę więcej. Malin mu trzeba, tak sobie myślę. 


Jakieś Owocowe 

Styl: Multifruit Summer Ale
Ekstrakt: 12,5% wag.
Alkohol: 5,5% obj.
Dodatek: soki z mango i marakui w zasypie, tymianek cytrynowy

Wygląd zupełnie normalny, takie współczesne piwo. 

Aromat rzeczywiście owocowy i rzeczywiście przyjemny. Muszę jednak przyznać, że po pierwszym niuchu stawiałbym tu jednak na dodatek czegoś czerwonego jak poziomka czy truskawka. Może to jakieś figle estrowe, ale ostatecznie stawiałbym jednak na moje własne niedojebanie - po chwili jest już żółto i równie przyjemnie. Na pewno czuć mango, a czy marakuję, to w ciemno już bym nie zgadł. Dosyć fajnie zaznaczył się natomiast Mosaic - słodkie, dojrzałe, ociekające soczkiem winogrona. Nie wiem jak pachnie tymianek cytrynowy, ale znam za to zapach cytryn i tymianku - jeśli dodać jedno do drugiego, to można się tu pokusić o stwierdzenie, że jest tu ciekawy, żywy w charakterze akcencik ziołowy. Całościowo bardzo przyjemnie. 

Piwko jest lekkie i nie czuję tutaj wcale rosnącego powoli Ballingu. Jest jednocześnie dosyć wyraziste, solidnie owocowe i niekoniecznie słodkie. Jak rozumiem obecność soków w zasypie sugeruje, że zostały przefermentowane i takie też mam wrażenie. Delikatna słodycz, nieco wyraźniejsza owocowa kwaśność, fajnie zaznaczona marakuja i chyba też większa niż w aromacie rola tymianku, który całkiem ładnie się tu odnalazł. 

Goryczka może nie za duża, ale i tak odczuwalnie się odznaczająca i szlachetna. Finisz jest krótki i oczyszczający, bo oprócz takiego ziołowo-chmielowego echa nie zastawia w sumie nic. To oczywiście sprzyja pijalność. 

Jeśli miałbym się przyczepić, to może minimalnie zbyt wysokiego stężenia bąbelków. Ogólnie jestem zaskoczony na plus, bo jednak zapowiadało się tu piwo raczej dla konsumenta szukającego czegoś bardziej oczywistego. Jakieś Owocowe pozostaje oczywiście przystępne i orzeźwiające, ale też jest to taka przystępność w chorym rozumieniu geekowskim, niekoniecznie idąca w parze z syropowatą słodyczą. Warto mieć takie coś w lodówce. 


Jedno tak na fifty/fifty, dwa w zasadzie bez zarzutu. Można się zbroić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz