Jepiwki już wiedzą, a jeśli kogoś rzecz ominęła, pozwoliłem sobie zrobić skrina. Wczoraj, 29 stycznia, taki chyba ceniony w swoim środowisku pasjonat whisky Pan Tomasz Miler wstawił na swojego facebooka posta, w którym ostro zmasakrował miłośników piwnego rzemiosła. Nie wszystkich, żeby nie było, ale zdążył najwyraźniej odczuć na sobie naszą wyniosłość.
Większość członków grupy odebrało ten wpis bardzo osobiście i poczuło się urażonych, padały również ciężkie komentarze czy zarzuty hipokryzji ze strony autora tej myśli. Nie znałem wcześniej twórczości Pana Milera, natomiast uruchomiłem swój zmysł detektywistyczny i znalazłem źródło jego bólu we wcześniejszym poście, gdzie chwalił się prezentem w postaci trzech niezbyt szanowanych przez geeków piw. Sprawa jest nieco zabawna, gdyż (o ile część komentarzy nie uległa destrukcji) znajdują się tam zaledwie dwie wypowiedzi poddające w wątpliwość jakość tych produktów, do tego w naprawdę lajtowy sposób.
Wiecie, ja czytając o tym obrażaniu i braku szacunku do innych spodziewałem się co najmniej porównań do szczyn, co biorąc pod uwagę fakt, że to prezent, byłoby naprawdę zajebiście nie na miejscu. Pomijając jednak fakt, że małe pierdnięcie wywołało lawinę, muszę jednak przyznać, że...
Tomasz Miler w sumie ma rację.
To nie jest tak, że mnie olśnił, bo sam już chyba kiedyś wytykałem snobizm, ale oczywiście warto czasami krótko się przypomnieć. Myślę, że to zjawisko przestało się rozwijać, a może nawet się zredukowało. Starzy wyjadacze zrozumieli, że krafcik to nie dla wszystkich, a młodych wyjadaczy nie przybywa już tylu, co kiedyś. I tak sączymy sobie te imperiolne stouty w swoim brodatym gronie, ehhh...
Ja to sobie myślę tak: jak normik nie zna kraftów, to podajcie mu APA. Jak mu nie zasmakuje, to jakiegoś stouta. Jeśli to mu nie zasmakuje, spróbujcie z czymś kwaśnym. Jak mu kwaśne nie zasmakuje, to dejta se spokój.
Piszę to poniekąd z własnego doświadczenia, bo np. smakoszem whisky nie jestem i już raczej nie będę, choćby i nazywano mnie wieśniakiem. Chyba już wódka sprawniej mi wchodzi, aczkolwiek nie piłem od lat i polecam ten styl życia. Tak samo jest z jedzeniem, bo nie wpycham homarów, a polackie, sycące zupy z dużą ilością powszechnie dostępnych warzyw. I to tak wiecie, żeby na przynajmniej dwa dni stykło. Do roboty bułki. W weekend zdarza się fast food, zdarzają się czypsy. Nie odczuwam na co dzień potrzeby spożywania drogich posiłków, a niektórych owoców morza wręcz się brzydzę. Za to więcej można wydać na krafty i dobrze mi z tym.
Jeśli ktoś skutecznie równoważy te niezbyt istotne aspekty życia, to oczywiście winszuję, ale ogólnie jest jak jest - nie warto robić sobie wrogów, a po prostu iść swoją drogą. Krafty to hobby jak każde inne i tak należy je traktować.
W 100% zgadzam się z tym, co napisałeś. Ale ja bym zwrócił uwagę na drobny szczególik w całej tej historii. Półki w sklepach są zajebane setkami piw - lepszych, gorszych, droższych, tańszych. Bogactwo po prostu. Nie każdy musi się na tym znać. Ale jakie przy takiej ofercie trzeba mieć wyczucie estetyki, by komuś w prezencie (w podzięce za coś) podarować piwo, które nazywa się Ból Zęba (abstrahując od jego jakości)?
OdpowiedzUsuń