poniedziałek, 19 lutego 2018

Klasyczny Porter z browaru Birbant


Choróbsko odpuszcza, to i czas uzupełnić niedobory alkoholu we krwi. Wracam do Was z porterem bałtyckim, który był zmuszony poczekać trochę na swoją kolej w odmętach dolnej szafki kuchennej, a który chciałem mimo wszystko mieć tu przemaglowany. W sumie zgodnie z tradycją, bo kuszą mnie te ciemniaki na sterydach i upycham ich na blogu ile wlezie.

Dziś na tapecie Birbant i bodajże drugie po Pilsie piwo w serii oldskulowej, czyli Klasyczny Porter. Po namyśle stwierdzam, że mógłby spokojnie znaleźć się w normalnej nowofalowej ekipie, gdyż jest to jednak wersja imperialna, a te kojarzymy raczej z niepokornymi rewolucjonistami. 

Kiedy zobaczyłem tę etykietę w zapowiedziach na facebooku, pomyślałem sobie: no taka se. Jak to w życiu bywa, rzeczywistość wygląda nieco inaczej i w tym przypadku odkrywa pewne plusy. Postawiono tu na powagę i elegancję, a całość skutecznie wyróżniają odblaskowe, miedziane akcenty. Sensowny opis, infografiki (ale że goblet zalecają?), uproszczony skład. Umiejętnie i zgrabnie zagospodarowana przestrzeń. Kapsel oczywiście firmowy.

Przelewam. Oczom mym ukazuje się PRZEŚLICZNA pianka solidnych rozmiarów. Doprawdy, urzekła mnie strukturą, zbiciem i stosunkowo jasnym, kremowym kolorem. Piwo również nie należy do najciemniejszych, gdyż strumień jest brązowy i przejrzysty.

Mmm, no chce się wąchać. Coś jak ciepły, aromatyczny tościk z nutellą - wyraźne akcenty opiekane, piękna gra ciemnych słodów, do tego kakao, czekolada, orzechy w skórkach. Jest przyjemnie i apetycznie, a co ważne nie brak tu mocy i pierdyknięcia. Biorąc pod uwagę stosunkowo jasną barwę spodziewałem się tu jednak czegoś bardziej zbliżonego do koźlaka, ale jest zdecydowanie ciemniej i nawet obecny karmel zdaję się być przypalony. Brakuje mi tu trochę owoców, ale jeśli zachomikowaliście sobie butelkę, to kiedyś się ich doczekacie. Całościowo podoba mi się.

Czuć tu ten ekstrakt i gabaryty. Nie jest to oczywiście kisiel, ale piwo zauważalnie cięższe w odczuciu niż dwudziestkidwójki. I to mi wystarczy. Towarzyszy temu oczekiwana przeze mnie gładkość i stonowane nabąbelkowanie. 


Klasyczny Porter Birbanta stoi też zdecydowanie po słodszej stronie mocy, szczęśliwie jednak nie jest pod tym względem nachalny, a i zyskuje balansu na dalszym etapie rozsmakowywania. Na wejściu sporo mlecznej czekolady, razowca i łycha powideł. Tylko łycha, przede wszystkim rządzą tu ciemne słody. 

Goryczka jest zdecydowanie wyczuwalna, nie tak nieśmiała jak to w tym stylu bywa. Myślę, że można się jej czepić, ale osobiście uważam, że jest to przełamanie, którego to piwo potrzebuje. To wszystko przechodzi w długi, słodko-gorzki finisz obfitujący w kakao, rodzynki w czekoladzie, czarną kawę zbożową i lekki akcent palony. 

Przyznaję minusik za wyczuwalny alkohol. Biorąc pod uwagę to, jak i nieco agresywny finisz, wrzuciłbym tego agenta do piwniczki na rok. Czuć potencjał. 

Ogólnie jednak piwko bardzo mi zasmakowało, a Birbant ma się czym chwalić. Muszę przyznać, że od jakiegoś czasu ta ekipa całkiem mi imponuje i pod względem jakości premier trudno się czegokolwiek czepiać. Wyrobili się i walczą o miano pewniaków. Gratulacje. 


Browar Birbant 
Kontraktor: Browar Zarzecze
Styl: Imperialny porter bałtycki
Ekstrakt: 24,5% wag.
Alkohol: 10,2% obj. 
Najlepiej spożyć przed: 17.01.2019 
pasteryzowane, niefiltrowane

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz