piątek, 21 września 2018

Brettus, czyli dziki cydr z Ignacowa


Oprócz piwnego pakieciku złożonego z wysokowyskokowych poniewieraczy na ostatni wyjazd zabrałem ze sobą też dosyć bliski mi w ostatnich miesiącach cydr rzemieślniczy. Na blogu mogliście poczytać już co nieco o wspaniałej serii Smykan, dziś natomiast zaglądam do oferty konkurencji. 

Cydr Ignaców powstaje w (nie zgadniecie) Ignacowie. Miejscowość w powiecie grójeckim, w samym środku największego zagłębia sadowniczego w Europie. Rodzina Marcina Hermanowicza uprawia tu jabłonie od 180 lat. Gdzie okiem sięgnąć sady, sady, sady... - tak o swoim domu piszą autorzy Brettusa. Rocznik 2016, ponoć przed wyruszeniem w świat dojrzewał w butelce przez 12 miesięcy, więc jak rozumiem do sklepów trafiać zaczął w roku 2017. Na papierze wygląda to obiecująco - dawne odmiany jabłek, dzikusy, spontaniczna fermentacja. Można być dobrej myśli. 


Brettus 


Duża butla zawsze wzbudza u klienta większy szacun, ale jednocześnie jest to norma w świecie jabłkowego rzemiosła. Największe wrażenie robi ta piękna etykieta. Czysta, przemyślana, ciesząca oko eleganckimi fontami i ciekawą grafiką. Można postawić to obok najlepszych lambików i nie będzie wcale odstawało. 

Cydr jaki jest, każdy widzi. Barwa jasna a'la wyblakłe złoto, klarowność, widoczna praca bąbelków, zupełnie nietrwała pianka. 

Niuch, niuch... Będzie Pan zadowolony. Funk jest w Brettusie silny, ale autorzy potrafili go okrzesać. Słodkie, czerwone jabłka, soczystość, wyszorowany kucyk, końska grzywa, jakieś sianko... Wszystko takie dojrzałe, zazębiające się, letnie i zwiewne w odczuciu. Bardzo apetyczny bukiet, któremu nie brakuje też odpowiedniej mocy. 

Pod względem smaku też jest ciekawie, a jednocześnie całości jest fajnie zbalansowana. Myślę, że zasmakuje każdemu. Tak więc jest tu orzeźwiająca, owocowa kwaśność, ale i delikatnie słodka podstawa. Jabłka jakby ze skórkami, które nadają tu bardziej nietuzinkowego charakteru. Do tego oczywiście rustykalne niuanse wprowadzone dzięki robocie dzikich drożdży. 


Jak na cydr nie jest to zbyt mocno nagazowane i bąbelki zamiast zapychać ograniczają się do orzeźwiania. Krótki, wytrawny finisz cieszy przez chwilę przyjemną, skórkową cierpkością i zachęca do sięgnięcia po kolejną porcję. Alkohol pozostaje wzorowo ukryty. 

Fajna sprawa. Z rodzimych cydrowników możemy być dumni, bo nie ograniczają się do prostych soczków i z jabłek wykręcają naprawdę intrygujące rzeczy. Brettus jest tego kolejnym przykładem.

Bonus dla czytelnika. Proszę się częstować.

1 komentarz: