piątek, 23 września 2016

[Fortuna] Komes Belgian IPA - Recenzja piwa

Styl: Belgian India Pale Ale 
Ekstrakt: 17,0% wag. 
Alkohol: 8,0% obj. 
Składniki: woda; słód jęczmienny pilzneński; cukier; słód pszeniczny; chmiele (Cascade, Simcoe, Hersbrucker, Fuggle, Herkules); drożdże S-33 
Najlepiej spożyć przed: 16.02.2018 
niepasteryzowane, refermentowane w butelce 


Przyszło nam trochę poczekać na nowego Komesa i osobiście uznałem, że to już skończona seria, ale jednak nie. Wybór stylu jest ciekawy - Belgian IPA, a więc mix piwa mocno chmielonego (w tym wypadku nie tylko odmianami amerykańskimi) z szeroko rozumianą, charakterystyczną Belgią. Niby edycja limitowana. Powstało tego już trochę w Polsce, aczkolwiek mam wrażenie, że nie jest to jakoś szczególnie lubiany styl. Fajnie jednak byłoby, gdyby obok Porteru znalazło się w tej serii coś NAPRAWDĘ dobrego i po cichutku trzymam kciuki. Wy też pewnie jesteście ciekawi, więc lecim. 

Etykieta komesowa, wszyscy to znamy, tym razem w wydaniu zielonym. Zarówno przód i tył niechlujnie naklejone, a krawatka przekrzywiona. Rozumiem tę nieco ascetyczną koncepcję, ale naprawdę fajnie może się to prezentować tylko na dobrym, starannie naklejonym papierze. Na kontrze zaskakuje obecność tej infografiki o leżakowaniu, bo jednak Belgian IPA raczej średnio się do tego nadaje. Skład sprecyzowany, opis zachęcający, a kapsel bardzo ładny. 

Kolorek samego trunku to złoto. Klarowność niemal stuprocentowa. Piana biała i sycząca jak głupia. Ucieka z prędkością światła i dawno się z czymś takim nie spotkałem. Szampan czy cuś. Szacun dla tego, komu uda się uchwycić ją na zdjęciu.

Aromat z butelki mocno kojarzy mi się z klasycznym saisonem - pieprzność, trochę estrów, może nuta pomarańczy. Ze szkła (nówka! dziwnie wypada na fotkach) jest podobnie, ale jak na tak ciężkie piwo, to pachnie to dosyć słabo, mało intensywnie. Chmiele dołączają dopiero po chwili, ale na szczęście nie uciekają zbyt szybko. Powiedziałbym nawet, że cytrusy, mandarynki czy mango zaczynają dominować. Później pałeczkę przejmuje trochę ciężkawy słód pilzneński i mam skojarzenia z... eurolagerem. Po ogrzaniu wychodzi farba emulsyjna. Jak widać trochę się dzieje w tym Komesie, ale przyjemnie jest tylko przez chwilę. 

Bardzo wysokie nagazowanie, więc skojarzenia z szampanem były poniekąd słuszne. Powoduje to na czubku języka paraliż przywołujący wspomnienia z dzieciństwa i zabawy z płaską baterią. Średnia pełnia, średnie ciało. Początkowo dominuje charakter belgijski i dosyć przyjemna, słodka przyprawowość. Dalej nuta ciasteczkowa i cierpkość. Średnio co trzy łyki bekam. Goryczka niska, a jednocześnie wyraźnie alkoholowa. Finisz długi, średnio intensywny. Przez chwilę trzyma się cierpkość, a potem już tylko słodkawa słodowość o trochę szmacianym charakterze. 

Taki prawie okrutnik, ale dopiłem. No, może podzieliłem się końcówką. Mało tu z IPA, a jako mocny Belg też się nie sprawdza. Aż trudno uwierzyć, że w tej mizernej serii znalazł się tak fajny porter bałtycki. Może w takim razie pójść dalej w te klimaty i następnym razem szarpnąć się na RISa? 

Ocena: 4/10

1 komentarz: