Pewnie nie wszyscy o tym wiedzą, więc informuję, że w maju tego roku Pinta uwarzyła pierwszego komercyjnego koźlaka lodowego w Polsce. Piwo powstało na bazie receptury Artura Piasecznego - zdobywcy Grand Prix w Warszawskim Konkursie Piw Domowych. Nie zacierajcie jednak zbyt szybko rączek, bo browar sam nie potrafi sprecyzować, kiedy ich cymesik trafi na rynek. Tak ciężki trunek musi swoje odstać i dojrzeć, jednak warto już dziś nieco lepiej poznać ten styl, więc zapraszam do krótkiej charakterystyki i recki słynnego Eisbocka z browaru Schneider Weisse. 
|  | 
| Źródło: cdbrewing.com | 
Według pewnej legendy, powstanie pierwszego koźlaka lodowego było zupełnym przypadkiem. Zdarzyło się to oczywiście w Niemczech, a dokładniej w mieście Kulmbach, pod koniec XIX wieku. Pracownik miał za zadanie przenieść beczki ze świeżym koźlaczkiem z placu browaru do piwnicy i zamknąć interes, jednak z powodu zmęczenia po ciężkim dniu postanowił dać sobie spokój i przełożyć robotę na następny poranek. Noc okazała się na tyle chłodna (była już zima), że piwo zamarzło i częściowo rozwaliło beczki. Wśród brył lodu dało się zauważyć gęstą, brązową ciecz, którą leniwemu pracownikowi kazano wypić w ramach kary za zmarnowanie takiej ilości piwa, na co ten musiał się zgodzić. Jak już zapewne się domyślacie, mikstura chłopu zasmakowała i postanowiono przetestować ten proces produkcyjny na szerszą skalę. 
Piękna historia i jestem w stanie uwierzyć, że (mniej więcej) tak to wyglądało. Przejdźmy jednak do konkretów.
Eisbock powstaje z tradycyjnego, mocnego koźlaka. Doppelbocka po prostu. Nie każdy to lubi, jednak wabikiem jest tutaj kolejny krok - proces wymrażania, któremu zostaje poddane gotowe piwo. Ma on na celu zatężenie trunku i zwiększenie jego procentów. Dzieje się tak oczywiście dlatego, że alkohol zawarty w napoju ma niższą temperaturę zamarzania niż woda. Wyławiając lód, wyławia się więc głównie wodę, a zostaje nam taka piwna esencja. 
Styl ma więc potencjał do urywania. Lodowe koźlaki to piwa bardzo mocne, przekraczające 10% alkoholu, choć taki proces produkcyjny w skrajnych przypadkach pozwala osiągnąć tych procentów nawet kilkadziesiąt. Należy oczekiwać tu bogactwa zarówno w smaku, jak i w aromacie. Słodycz, słodowość, karmel, melanoidyny, ale również owoce. Typowy winter warmer do powolnego sączenia i rozgrzewania w chłodny wieczór. Można oczywiście zapełnić tymi piwami swoją piwniczkę i dać im dojrzewać latami. 
Tyle teorii. Czas na praktykę. 
[Schneider Weisse G. Schneider & Sohn] Aventinus Eisbock 
Styl: Weizen-Eisbock 
Ekstrakt: 25,5% wag.
Alkohol: 12,0% obj.
Skład: woda; słód pszeniczny i jęczmienny; chmiel; drożdże
Najlepiej spożyć przed: 30.11.2020
Mijając je w sklepie i nie wiedząc czym jest to piwo, raczej bym się za nim nie obejrzał. Etykieta i krawatka są schludne, owszem, ale nie ma tu na czym oka zawiesić i jest w nich jakaś taka nudna koncernowość. Ciekawość może jedynie budzić mała butelka, bo u Niemców nie jest tak rozpowszechniona jak choćby w importach ze Stanów. Na kontrze jakiś krótki opis, ale niestety kiepski byłem z niemieckiego. Skład w kilku językach. Ładny kapsel dedykowany piwu; będzie na pamiątkę. Aventinus długo czekał w lodówce, a oczekiwania są, więc czas najwyższy go otworzyć. 
Piwko jest ciemne. W szkle na pierwszy rzut oka ciemnobrunatne, jednak na białym tle i przy nalewaniu widać, że to raczej taka herbatka. Dosyć przejrzyste i końcówkę postanowiłem zabełtać i wlać z osadem, który okazał się bardzo brzydki i farfoclowaty, więc nie polecam takich praktyk. Obficie się pieni, tak na kremowo. Piana strzela i syczy, jednak stabilizuje się na kilku milimetrach i taki kożuszek towarzyszy mi dosyć długo. 
Napitek jest dosyć ciężki, aczkolwiek nie jest to jeszcze syrop. Nasycenie drobne, czuć jego pracę. Zdecydowanie pełne, bardziej słodowe w smaku niż w zapachu. Dominuje karmel i wyraźne nuty opiekane, taki spód od ciasta. Dopiero na drugim planie znajdziemy nieco śliwki. Goryczka skromna, dosyć alkoholowa, więc dłuższe leżakowanie by tu nie zaszkodziło. Finisz długi, wyraźny i mniej słodki. Czuć tu przyprawy, zwłaszcza ten goździk, a także zbożowość i jakby trochę mlecznej czekolady. Pod koniec lekko podgryza i jest to zapewne nadal alkohol, ale budzi to też skojarzenia z pieprzem lub chili, co całkiem fajnie tu pasuje. 
Pomijając drapiącą goryczką, Aventinus Eisbock to bardzo dobre, mocne, rozgrzewające piwo. Coś dla fanów takiego klasycznego Barley Wine, a więc i dla mnie. Ta przyjemność kosztuje około 12 złotych i nie jest to dużo za trunek tej klasy. Pytajcie w sklepach specjalistycznych. Ja też pewnie wkrótce dokupię egzemplarz do piwniczki. Prost!
Ocena:                 8/10
 
duzo tu wiedzy
OdpowiedzUsuń