Styl: Raspberry Sour Brett Ale
Ekstrakt: 13,0% wag.
Ekstrakt: 13,0% wag.
Alkohol: 5,2% obj.
Składniki: woda; słody (pilzneński, monachijski, pszeniczny, czekoladowy 1200, Carafa II Special); dodatki (sok z malin NFC, łuskane pestki dyni, prażone: jęczmień, żyto i cykoria); chmiel (Sybilla); drożdże Brettanomyces Blend
Najlepiej spożyć przed: 1.11.2017
niefiltrowane, niepasteryzowane
Na facebooku da się ostatnio zauważyć jakiś zorganizowany ruch antyhalloweenowy. Cóż, dopóki nikt nie bierze tego święta na poważnie, to przebieranki chyba nie są niczym złym. Ja jako odludek i tak nie mam się z kim w to bawić... Tak czy siak, nie zapomnijcie postawić jutro znicza na grobach bliskich. Rzekłem.
U mnie dziś olimpijski Wild Charon - stuningowana wersja dawnego Belgian Pumpkin Ale'a. Są Bretty, sok z malin, pestki dyni, cykoria i inne źródła witamin i minerałów.
Jest to też jedno z niewielu polskich piw (o ile nie jedyne) z tej półki cenowej i zapakowanych tak bardziej na bogato, które mają stosunkowo skromne parametry. Jeśli to piwo swoją złożonością dostarcza wrażeń porównywalnych z dobrym RISem po beczce, to naprawdę szacuneczek dla Olimpu.
Buteleczka 330 ml, kapsel zalakowany. Etykieta bez fajerwerków, ale przyjemna dla oka. Nie ma morskich opowieści, pewnie z braku miejsca. Skład pełny, jednak nie wiadomo, gdzie to piwko uwarzono. No chyba, że Olimp cichaczem wskoczył na swoje, ale ostatnio bawili się w Bytowie. Eta jest trochę niedopasowana do rozmiarów butelki. Całościowo jednak prezentuje się to ładnie. Po prostu.
Piwo jest dosyć ciemne, miedziane takie. Sprawia wrażenie klarownego. Piana praktycznie nie istnieje, z wyjątkiem kilku bąbli, które natychmiast znikają. Można było się tego spodziewać.
W aromacie jest słodko, bardzo przyjemnie. Jest tu ten malinowy sznyt, ale są to owoce bardzo dojrzałe, bez jakichś kwaskowych akcentów. Nie do końca jest to jednak dominator, raczej tło dla takich rodzynek i fenoli - goździków, cynamonu, może pieprzu, przypraw korzennych. Słód też robi robotę, bo dorzuca te swoje karmelki i ździebko czekolady. Początkowo mam skojarzenia z dobrym Dubblem. W miarę ogrzewania dodatek malin w przyjemny sposób przejmuje dowodzenie. Pachnie to wyraźnie, bardzo apetycznie, aż chce się wziąć solidny łyk.
O ile aromat zapowiadał coś z deczka innego niż podany styl, tak w smaku dominuje kwach. Średnio intensywny; zaskoczy mniej doświadczonych, ale sour headom może czegoś brakować. Takie niedojrzałe maliny czy czerwone porzeczki. Mam też lekkie skojarzenia z wytrawnym winem. Przyjemnie cierpkie, choć zarazem jednowymiarowe. Goryczka jako taka nie istnieje, a finisz to delikatne ściąganie po tych malinach. Gładkie, lekkie w odbiorze i pijalne.
Mimo braku akcentów dzikich, Wild Charon jest złożony i przyjemny w aromacie. Jednocześnie posiada prosty smak, gdzie nie wychodzi już nic z dodatków. No, z wyjątkiem malin, oczywiście.
Mam mały problem z tym piwem. Za te 18 zł swego czasu kupowało się bardzo dobre barrel age'e, które naprawdę robiły robotę. Jako że nie uwzględniałem nigdy w ocenie stosunku cena/jakość, to ujmę to tak: piwo jest okej, ale nie za ten piniądz.
Ocena: 6/10
dużo ciekawych pomysłów tutaj!
OdpowiedzUsuńświetny ten blog i ciekawe treści
OdpowiedzUsuńRecenzja jak zawsze przednia.
OdpowiedzUsuń