Kontraktor: Browar na Jurze
Styl: Wild Ale
Ekstrakt: 9,0% wag.
Alkohol: 3,5% obj.
Goryczka: 19 IBU
Składniki: woda; słody jęczmienne i pszeniczne Weyermann (pilzneński, wiedeński, pszeniczny jasny); chmiele (Citra, Centennial, Mosaic, Cascade); drożdże The Yeast Bay (Amalgamation Blend, Wallonian Farmhouse)
Najlepiej spożyć przed: 11.04.2017
pasteryzowane, niefiltrowane
Pinta w tym roku bardzo mi imponuje i w miarę możliwości sięgam po wszystko, co wypuści. Table Brett co prawda miało premierę już jakiś czas temu, ale do butelek trafiła dopiero kolejna warka po wyjątkowo ciepłym przyjęciu na BGM. Lekkie, zapewne mocno sesyjne piwko na dzikich drożdżach Brettanomyces. Nachmielone nową falą, więc zapowiada się przyjemny miks cytrusów, gruszek i stajni (jakkolwiek to nie zabrzmi). Bardzo zasmakowało mi ostatnio (również powtórzone) Brett IPA, więc browar umie się bawić w tej piaskownicy.
Opakowanie to moim zdaniem niewielki regres w wykonaniu Pinty. Choćby na wspomnianym wyżej Brett IPA można było zawiesić oko dzięki żyrafom i fajnej stylówie, a tutaj etykieta przedstawia... Piwo w pędzie? Że takie pijalne? Niezły pomysł, no ale z półki średnio to przyciąga oko. Nie można oczywiście nic zarzucić pod względem jakości papieru i zawartości informacji - jest wzorowo.
Table Brett ma jasną, bardzo przyjemną dla oka barwę a'la słomka skąpana w promieniach słońca. Nie sposób nie zauważyć sporego, ale równomiernego zmętnienia - w takiej postaci nie może się nie podobać. Piana oczywiście bielutka - nie tworzyła się zbyt chętnie, więc powstał taki niewielki, średnio trwały kożuszek. Redukuje się do dziurawej chmurki i, nieco później, do zera.
Słodko w aromacie, aż ślinianki napieprzają. Dużo dojrzałych gruszek, takich mięciutkich i soczystych. Dalej Mosaic z muśnięciem nafty i białego winogrona, a po zabełtaniu przyjemna wioska, stajnia, końska grzywa i świeża gleba - wszystko na akceptowalnym poziomie. Nie bucha to w nozdrza zbyt mocno, a po chwili częściowo się ulatnia, więc to moje największe zastrzeżenie. Ogólnie naprawdę sympatyczne funky.
Stołowe jest tak lekkie, jak można się tego było spodziewać. Stosunkowo mało tu bąbelków, jednak o dziwo pasuje mi ta gładkość, a całość jest na tyle wyrazista, że niweluje odczucia wodnistości. Jest tu fajna pszeniczna podbudowa słodowa, która przywodzi trochę na myśl Grodziskie, ale na tym (i niskim ekstrakcie) podobieństwa się kończą. Jest i subtelna słodycz(ka) i przyjemne akcenty drożdżowe - przyprawy, pieprz, nutka czystej stajni. Do tego naprawdę delikatny cytrusik, jakby plasterek cytryny w piwie. Goryczka skromna i chmielowa, odpowiednia dla tych gabarytów, ale te 5-10 IBU więcej mogłoby wzbogacić charakter. Finisz specyficzny, choć równie ugładzony jak całość. Coś jakby miks przypraw, trawy i albedo grejpfruta. Całość wchodzi lepiej niż woda.
Table Brett to nietuzinkowa opcja na cieplejsze dni (wybitnie się wpasowałem, prawda?), świetna alternatywa dla Grodziskiego czy sesyjnych IPA. Przyznaję mu plus za oryginalność i choć nie jest to piwo doskonałe, to absolutnie nie dolega mu nic poważnego. Warto przynajmniej spróbować.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz