Skoro wszyscy rzucili się na komesowe Barley Wine, to ja postanowiłem wrócić do RISa, który to doczekał się świeżej warki. Nie dało się nie zauważyć, że piwko w zeszłym roku zebrało cięgi od blogerów i rozczarowanych klientów, którzy prawdopodobnie do dziś leżakują zakupione w pośpiechu flaszki z nadzieją na lepsze ułożenie. Może uda się tam nieco przykryć alko, jednak moim zdaniem zeszłoroczny Komes Russian Imperial Stout był jednocześnie piwem nieco wypranym ze smaku i bez potencjału na coś dobrego.
Warto się jednak poświęcić i sprawdzić, czy tym razem miłosławska Fortuna wyciągnęła wnioski i uwarzyła coś lepszego. Łatwo dostępny RIS za ludzki piniądz jest w końcu pewnym ewenementem.
Komes jak Komes, nie trzeba za wiele pisać o etykiecie. Może tylko tyle, że niebieski nie tworzy dobrego połączenia z czarnym tłem, podobnie jak w przypadku ostatniego Doktora. Obiecujący opis, pełny skład, informacja o leżakowaniu, firmowy kapsel. Generalnie wygląda to szlachetnie, a osiągnięto ten efekt raczej niewielkim kosztem.
Zawartość butelki jest ciemnobrunatna, zdecydowanie nie czarna. Na moje oko z grubsza klarowna. Piana ssie pałkę i syczeniem potrafi zagłuszyć telewizor, a leci akurat Mad Max. Beż, średnie i grube oczka, nieco mydlana struktura i kiepska trwałość.
Pod względem intensywności nie jest to do końca to, czego oczekiwałbym po stylu. Pachnie, ale co najwyżej ze średnią mocą. Jest tu dosyć słodko, czekoladowo i to właściwie wszystko co w pierwszej chwili mogę wyłapać. Po minucie czy dwóch tutejszy bukiet wydaje się być zdominowany przez jabłka i chciałbym na nie trochę ponarzekać, jednak mają przyjemny, słodkawy charakter. Może jednak robota estrów, a nie aldehydu octowego? A może to te owiane otoczką tajemniczości ukraińskie chmiele? Przy okazji można wyłapać trochę wiśni w likierze. Tak więc ogólnie przyjemnie, nietuzinkowo, bez ordynarnego alkoholu, ale i zdecydowanie bez RISowego pierdolnięcia.
Można napisać, że smakowo jest również bez szału. Komes RIS to piwo wyraziste, mleczno-czekoladowe, fajnie uzupełniane akcentami mocno palonej kawy i lukrecji. Nie jest wcale wytrawne, a raczej półsłodkie. Ponownie niestety nie udało się tu osiągnąć poszukiwanej przeze mnie w mocarzach gęstości. Piwo odchudzone, na diecie, ocierające się nawet o wodnistość. Muszę też wspomnieć o odrobinę zbyt wysokim wysyceniu. Z jednej strony przeszkadza, a z drugiej po manualnym odgazowaniu poprzez sypanie z wysokości bardziej wychodzą braki w ciele.
Koniec minusów? Nope. Alkohol. Piwo naprawdę konkretnie rozgrzewa przełyk i ma lekko wódczany charakter. Może i jest pod tym względem nieco lepiej niż tuż po premierze, ale trudno to nazwać z czystym sumieniem poprawą. Sam finisz natomiast jest całkiem przyjemny - akcenty palone, kawowe, zbożowe, opiekane, uzupełniane taką swojską wiśnióweczką. Całkiem fajny zestaw, któremu brakuje trochę więcej śmiałości, ale kontrę stanowi wystarczającą.
No i co ja mam z Tobą zrobić? Szkoda, że w Fortunie nie zdecydowali się na wyciągnięcie mniejszej ilości alkoholu z tego ekstraktu. To taki garbaty dzwonnik, w którym czai się coś ciekawego po bliższym poznaniu. Piwo do wypicia, piwo bez tragedii. Może mu posłużyć pobyt w piwnicy, jednak ponownie moim zdaniem wszystkiego nie naprawi. Raczej nie dokupię kolejnej sztuki, żeby to sprawdzić.
Ocena: 5/10
Browar Fortuna
Styl: Russian Imperial Stout
Ekstrakt: 25,0% wag.
Alkohol: 12,0% obj.
Składniki: woda; słody jęczmienne (pilzneński, czekoladowy, monachijski, karmelowy), ekstrakt słodowy jęczmienny, słód żytni, jęczmień prażony; chmiele (Herkules, Klon-18, Slovianka); drożdże US-05
Najlepiej spożyć przed: 3.09.2020
pasteryzowane
fajne piwka tu masz
OdpowiedzUsuń