Poznański Szałpiw to chyba najbardziej zakochany w Belgii rodzimy rzemieślnik, co udowadnia niemal z każdą dużą premierą. Świetny Szczun, znakomita Buba Fest, wybitna Buba Extreme, a to wcale nie wszystko. Mam więc do Szałów spore zaufanie, jak i szacunek za sięganie po niełatwe i niekoniecznie rozchwytywane na polskim rynku style. Jak już mam sięgać głębiej do portfela, to jest spore prawdopodobieństwo, że będzie to przeznaczone na danie z ich menu.
Duke of Flanders też zalicza się do tego belgijskiego nurtu i ma już właściwie status piwa kultowego, choć mi nie było jeszcze dane go spróbować. Trafiłem jednak na wersję Cuvée, czyli mieszankę dwóch roczników (2013 i 2016) tego obiecującego kwacha. Taki zabieg w świecie naturalnie nie jest nowością, ale odzywają się moje głęboko skryte pokłady dumy, gdy decydują się na to również polskie browary. Nawet nie wiem, czy ktoś już wcześniej się w to u nas bawił, a jeśli już, to raczej nie na taką skalę.
No i nie zapominajmy o leżakowaniu w beczce. W tym przypadku zdecydowano się na Bordeaux.
Duke of Flanders Cuvée powędrował do butelek 0,75 l. Nie mam pojęcia, ile tego trafiło do sklepów. Pewnie niedużo, więc ja mimo wszystko wolałbym porcję 0,33 l i niższą cenę, choć zgadzam się, że duża flacha ma swój nieodparty urok i pachnie niespotykanym w tym kraju luksusem.
Pozwólcie jednak, że jeszcze się poznęcam. Na takiej Bubie Extreme niewielka powierzchnia została lepiej zagospodarowana, natomiast ilość tekstu widocznego na Diuku jest podobna, więc w efekcie wieje tu trochę pustką. Etykietę podzielono na trzy części - środkową z grafiką i, hmm... dwie boczne kontry (???) z informacjami. Na małych butlach też tak było. Ten rysunek księcia na czerwonym tle całkiem mi się podoba, ale dlaczego jest tak niezgrabnie wykadrowany? Łokieć ucięty, beczka ucięta... Dlaczego? Opis piwa konkretny, ale też nie wyobrażam sobie śmieszków przy takim trunku, więc na plus. Skład nie do końca sprecyzowany, brak informacji o miejscu uwarzenia (być może warki pochodzą z różnych browarów), brzydko nadrukowana data przydatności. Zamknięcie na korek zawsze szanuję, ale całościowo mogło być lepiej.
Tumbler z Kaufa za 2,99 zł powinien zdać tu egzamin. Pianka niestety nie istnieje z wyjątkiem obrączki w kolorze kremowym. Samo piwo jest ciemne, miedziane, nawet wpadające w brąz. Na moje oko jest klarowne, nie licząc ostatniej dolewki.
Pachnie zachęcająco. Ba, nawet bardzo dobrze. Zdecydowanie wyraziście, soczyście, elegancko. I dosyć słodko. Pierwszy plan to czerwone owoce (porzeczki, dojrzałe wiśnie, może nawet czereśnie) w towarzystwie takiej czystej wanilii, bardziej uwypuklonej niż w znanych mi wcześniej piwach po beczce. Wracam tu po ogrzaniu i kilka minut na powietrzu piwu chyba dodatkowo posłużyło - jest szlachetnie i przyjemnie, słodycz dopełniają dyskretne figi i suszone owoce. Miałem pisać, że brakuje mi nut dzikich, jednak ostatecznie odnajduję w tym wszystkim rustykalny sznyt. Jest to bardziej czysty i wyczesany kucyk, a nie nachalny chlew. Dobrze jest.
Diuk jest piwem półwytrawnym i umiarkowanie kwaśnym. Nie wykręca japy. Nie mam tu aż takich skojarzeń z winem jak w przypadku ostatniego Chateau. Pierwszy plan - owoce. Znowu wiśnie, czerwona porzeczka, może też czerwone, słodkawe jabłko. Są też dosyć wyraźne taniny, akcent typowo drewniany, co nie do końca ujawniało się w aromacie. Jest tu zaznaczona nuta octowa i choć ma ona też charakter wyraźnie owocowy, to moim zdaniem szkodzi całości. Goryczka właściwie nie istnieje, co jest zrozumiałe, bo jakaś wyraźniejsza pewnie zagrałaby tu jak muzycy na tegorocznym festiwalu w Opolu.
Specyficzny finisz. Mimo, że piwo pozostaje tu raczej wytrawne, to mam skojarzenia z babcinym kompocikiem z wiśni. Na podniebieniu zbiera się taki przyjemny, owocowy nalocik, co oczywiście przedłuża doznania smakowe. Głośniej odzywają się tu taniny i czerwone wino, dochodzi ziemistość, choć nadal trzymają się drugiego planu. Jest i cierpkość, taka całkiem przyjemna. Roboty Brettów tu już nie wyczuwam, a moim zdaniem wyszłoby to na plus.
Nasycenie jest dosyć skromne i nawet trochę mi go brakuje. Pijalność natomiast spora, a alkohol sam w sobie niewyczuwalny, choć ten lekko drapiący ocet przy przełykaniu przewija się do końca.
Spoglądam w dół i gacie wciąż znajdują się na swoim miejscu. Trudno uciec od porównania z Chateau, więc pozwolę sobie na nie raz jeszcze - Artezan w tym starciu moim zdaniem wygrywa. Duke of Flanders Cuvée jest piwem bardziej wyrazistym, wyraźniej kwaskowym, ale jednocześnie mniej zaskakującym i złożonym.
Szałom gratuluję jednak podjęcia wyzwania i, koniec końców, dobrego Flandersa. Takie klasyczne kwachy to wciąż jest coś, czego w kraju brakuje, więc polecam może złożyć się w trzy-cztery osoby i zakupić butlę w celu zaspokojenia ciekawości.
Ocena: 7/10
Styl: Flanders Red Ale
Ekstrakt: 16,0% wag.
Alkohol: 7,0% obj.
Składniki: woda, słód (pilzneński, monachijski, karmelowy), cukier, chmiel Marynka, drożdże
Najlepiej spożyć przed: 30.03.2018
no niesamowity blog
OdpowiedzUsuń