piątek, 19 lutego 2016

[Browary Łódzkie] Porter Łódzki - Recenzja piwa

Styl: Porter bałtycki 
Ekstrakt: 22,0% wag.
Alkohol: 9,5% obj. 
Data ważności: 5.11.2016 
pasteryzowane



W końcu kultowy Porter z Browarów Łódzkich. Przez wielu jest zaliczany do czołówki polskich reprezentantów stylu, więc widząc w Leclercu jeszcze starą puszkę z tym napitkiem nie mogłem sobie odmówić zakupu. Kupiłem go już kiedyś, ale jakoś tak potoczyły się jego losy, że wylądował w piwnicy. Na widocznym egzemplarzu data ważności wskazuje, że powinienem mieć do czynienia z piwem dojrzałym, bo o ile się nie mylę, browar daje mu nawet dwa lata przydatności do spożycia. Jeśli jestem w błędzie, to proszę o komentarz, ale na tę chwilę nie oczekuję tu wyraźnych nut alkoholowych. 

Czy mam coś przeciwko puszkom? Nieee. Zagraniczni kraftowcy udowadniają, że da się na nich sporo wyczarować. Nie można tez odmówić względów praktycznych, bo nie przepuszczają światła itp. Jak konserwa prezentuje się w przypadku Łódzkiego? Stara szata graficzna wygląda moim zdaniem nieco lepiej od nowej. Niekoniecznie bardziej elegancko czy nowocześnie, nie. Wręcz przeciwnie, bo czuć tu takiego ducha PRL-u, coś sympatycznie taniego i swojskiego. Specyficzny urok. Trochę kłują w oczy anglojęzyczne wstawki, bo jakoś gryzą się z całością. Oczywiście nie ma też co liczyć na morskie opowieści, precyzyjny skład czy dodatkowe informacje, więc oka zbyt długo nie zawiesimy i trzeba dziada otworzyć.

Piwko jest ciemnobrunatne, niemal czarne, choć z zauważalnym rubinowym refleksem. Zdobi je przyzwoitych rozmiarów czapa jasnobrązowej piany, która niestety nieprzyjemnie syczy i strzela. Nie jest to jeszcze poziom coca-coli, ale nie cieszyłem się nią zbyt długo. Opada kolejno do cienkiego kożuszka, obrączki, a ostatecznie do zera. Ni ma firanek. Meh.

Łódzki pachnie naprawdę wybornie. Spora słodycz przywodząca na myśl wiśnie w likierze i śliwki, co bardzo w porterach cenię. Wyraźnie to zaznaczono, więc duży plus. Czekolada deserowa na podobnym poziomie, a nieco dalej kawa ziarnista i zbożówka. Z czasem gdzieś na tyłach wyczułem też fajną nutkę paloną, czyli jesteśmy spełnieni i możemy umierać. Wielokrotnie wtykałem do szkła nos z wielką satysfakcją.

Moczymy mordkę. Czuć ekstrakt i aż trudno mi uwierzyć, że nieco wodnisty Jurajski był na tym samym poziomie. Dzisiejszy bohater jest gęsty i bardzo treściwy. Słodycz wyraźna, choć opanowana i nie ma mowy o ulepku. Powiedziałbym nawet, że piwo jest półsłodkie. Nagazowanie w stronę niskiego, prawidłowo. Owoce, które rządziły w aromacie, tutaj ustępuję miejsca czekoladzie i kakao. Rodzynki i śliwki tańcują sobie w tle z czarną kawą i przypieczoną skórką chleba. Goryczka kawowo-czekoladowa; wyczuwalna, choć niska. Finisz dłuuugi i intensywny. Na języku i podniebieniu odzywają się wiśnie w likierze, kakao w proszku i pumpernikiel, a więc nie jest za słodko. To kakao czuć najdłużej i skutecznie przełamuje początkową słodycz. Piwo wyraźnie rozgrzewa, aczkolwiek nie ma mowy o jakimś drażniącym alkoholu, więc przy tym woltażu jest to akceptowalne. Oczywiście pod koniec śrubę już czuć konkretnie. Można z nim posiedzieć dłużej. Uważam nawet, że wypada.

Dołączam do fanklubu tego trunku. Za piątaka tylko dobra warka Komesa może się z nim równać. Nie jestem pewien, jak tam powtarzalność Łódzkiego, ale podobno jak odczeka swoje, to nie zawodzi. Rozejrzę się jeszcze za tą warką i dokupię na leżak, bo potencjał jest wielki. Wasze zdrowie!

Ocena: 8,5/10

1 komentarz: