Styl: Belgian IPA
Ekstrakt: 18,0% wag.
Alkohol: 8,3% obj.
Goryczka: 60 IBU

Zapakowano to we flaszkę o pojemności 330 ml i zamknięto bardzo ładnym kapslem. Stylówa i kolorystyka niecodziennej etykiety przypomina mi komiksy Silent Hill, które miałem okazję czytać lata temu. Generalnie brud i bazgroły o specyficznym uroku - podoba mi się. Twórca to Ralph Steadman i polecam zapoznać się z jego pracami. Wspomniane wcześniej kontrowersje wzbudza głównie nazwa i przez nią browar został oskarżony o seksizm, a sprawa trafiła do sądu, choć od początku zaznaczano, że odnosi się ona do psa.
Artysta zaznaczył również dość wyraźnie genitalia zwierzaka, co nie jest chyba zbyt pożądanym widokiem na sklepowej półce. Koniec końców sprawę wygrał browar. Czy była to celowa zagrywka dla darmowej reklamy? Możliwe, choć mnie tutaj nic nie dotyka, a i doceniam kunszt Pana Steadmana. Jest niezły papier, morskie opowieści, trochę danych. Całkiem spoko.
Artysta zaznaczył również dość wyraźnie genitalia zwierzaka, co nie jest chyba zbyt pożądanym widokiem na sklepowej półce. Koniec końców sprawę wygrał browar. Czy była to celowa zagrywka dla darmowej reklamy? Możliwe, choć mnie tutaj nic nie dotyka, a i doceniam kunszt Pana Steadmana. Jest niezły papier, morskie opowieści, trochę danych. Całkiem spoko.
Suka nalewa się prawie klarowna i w barwie jasnego bursztynu. Dolewka przynosi taką zawiesinę z malutkich drobinek, które raczej nie rzucają się w oczy. Piana ładnie się prezentuje. Obfita, drobno i średnio oczkowa, w kolorze takiej przybrudzonej bieli. Nie jest bardzo trwała, ale koronkę jakąś pozostawia i nie znika całkowicie.

Nagazowanie średnie i przyjemnie drobne. Solidna pełnia, całkiem sporo słodyczy, choć bardzo daleko do ulepka. Na wstępie Suka nie jest wcale groźna. Jest tu właśnie ten ugładzony belgijski charakter, trochę fenoli i muśnięcie owocami z chmielu. Po przełknięciu dopiero czuć to kąsanie, bo wychodzi całkiem solidna, grejpfrutowo-alkoholowa goryczka, która co prawda trochę pali w przełyku, jednak nie zalega. Aftertaste też jest wyrazisty i wytrawny, a na języku długo czuć takie cytrusowe albedo. Pijalność nieco ogranicza ten alkohol, bo bez niego wchodziłoby to lekko.
Raging Bitch nie jest może piwem doskonałym, urywającym fiuty, ale nadal wyjątkowo satysfakcjonującym. Bardzo ładnie to wyważono i wyeksponowano cechy dwóch styli. Nie było bardzo drogie (15 zł?) i to chyba dobra cena za posmakowanie uznanego browaru ze Stanów. Polecam.
Ocena: 7,8/10
naprawde najs
OdpowiedzUsuń