czwartek, 25 lutego 2016

[Kraftwerk/Piwoteka] Double Trouble - Recenzja piwa

Uwarzone w: Browary Regionalne Wąsosz
Styl: Imperial Milk Stout
Ekstrakt: 25,0% wag. 
Alkohol: 10,0% obj. 
Skład: woda, słody jęczmienne, laktoza, cukier kandyzowany, chmiel (Columbus), wanilia, drożdże S-04 
niepasteryzowane, niefiltrowane 



Naczytałem się już o tym piwie, przyznaję bez bicia. Nie, żebym jakoś wielce szukał opinii, ale na facebooku trudno było nie trafić na negatywne wypowiedzi. W każdym razie wiem, czego się spodziewać, jednak liczę po cichu, że podejdzie mi wyraźna słodycz i znajdę tu również coś poza nią. Zwłaszcza, że naprawdę czekałem na to piwo, a niespodziewana współpraca śląskiego Kraftwerku z bardzo cenioną przeze mnie łódzką Piwoteką miała prawo rozbudzać apetyty. Jest to również jedno z ostatnich piw, przy warzeniu których brał udział Marcin Mason Chmielarz, a więc zasłużony piwowar tego drugiego browaru. Przejdźmy jednak do opakowania.

Kapsel czarny i goły. Pasuje do całości, aczkolwiek tak medialny i płodny browar jak Kraftwerk mógłby się już dorobić swojego logo na żelastwie. Butelka półlitrowa, co początkowo mnie ucieszyło, ale okaże się, czy to przypadkiem nie za dużo. Etykieta w charakterystycznym kraftwerkowym kroju, ładnej kolorystyce i z całkiem fajną grafiką przedstawiającą bodajże taki klasyczny filmowy czarny charakter z wąsikiem. Są morskie opowieści, które obiecują w sumie sporo, także trzymam za słowo. Zalecane szkło, temperatura, skład, informacje kontaktowe itd. Może się podobać i nie ma sensu czepiać się na siłę, także otwieramy.

Kłopoty mają kolor ciemnobrunatny i gdzieniegdzie przepuszczają nieco światła. Piana beżowa, średnich rozmiarów, co już jest sukcesem przy tak ciężkim piwie, choć widocznie się dziurawi i trochę strzela. Ostatecznie prawie nic po niej nie zostaje i szkła też za życia zdobić nie chce. Skoro nie ma za bardzo na co patrzeć, to przejdźmy do zapachu.

Aromat jest co prawda intensywny, ale nie do końca mamy się z czego cieszyć, gdyż zamiast laktozy, czekolady czy kawy, dominuje tutaj... jabłko. Czyli aldehyd octowy, czyli niedojrzałe piwo. Nie jest to akurat jakaś śmierdząca wada, choć w tym stylu pasująca jak pięść do nosa. No i przykrywa wszystko inne. Po zamieszaniu dopiero wychodzi trochę laktozy z taką mleczną czekoladą, a do tego kawa z mleczkiem czy inne cappuccino. Dosyć słodko, ale też nie w jakoś upierdliwie syntetyczno-cukrowy sposób, więc nie odrzuca mnie. Warto też zaznaczyć, że z biegiem czasu to jabłuszko gdzieś ucieka, choć jednocześnie całość traci na intensywności i nic nowego tu nie wyłapałem. No nie jest jakoś super.

Biorę łyka i tutaj już jest szaleństwo. Jakby królik od nesquika przywalił mi w ryj, tylko jeszcze słodziej. Przez pierwsze łyki trzeba się z tym oswajać, ale poszukajmy tu czegoś więcej, niż cukru. Daleko w tyle odzywa się kawa z mlekiem (i cukrem), a razem za nią może kakao jakieś, przy czym nie to z wiatraczkiem, ale raczej takie dla dzieci. I też z bonusowym cukrem. No bardzo słodko jest. Pytanie, czy to jest niesmaczne? Niekoniecznie. To po prostu jest mało szlachetne i nie za bardzo jest się tu za czym rozglądać. Nagazowanie poniżej średniego; może być. Mięsa natomiast zdecydowanie brakuje, bo czuję, jakbym w ustach miał porter z Lwówka, a nie Imperial Stout. O goryczce nie ma w sumie co pisać poza tym, że jest lekko alkoholowa. Finisz wyraźny i długi, choć nie do końca przyjemny. Jakby kakaowo-kawowa gorycz dzielnie walczyła na języku z cukrową słodyczą i ostatecznie przegrywała. Nie jest dobrze i mam prawo obawiać się próchnicy. Były też problemy z dopiciem całości, jednak na szczęście miałem się z kim podzielić.

Nie ważymy słów, warzymy piwo. Taa... Opis obiecywał nieco inne wrażenia. Nie chcę być jakiś okrutny, a i muszę oddać piwu to, że znajdą się osoby, którym zasmakuje. Np. mojej Pani smakowało, no bo to takie łakocie w sumie są. Uważam jednak, że dla beer geeków jest to zbyt nudny i jednowymiarowy trunek, żeby stanowić jakąkolwiek atrakcję. Może warto odłożyć sobie butelkę na rok, bo spotkałem się z opinią, że mleczne stouty tracą z czasem na słodyczy, ale sami to zweryfikujcie, bo ja drugiej sztuki nie kupię. 

Ocena: 4/10

2 komentarze:

  1. Po kraftwerku można było się tego spodziewać. Rage Machine to woda z wodą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, Kraftwerkowi nie ufam, ale miałem nadzieję, że Piwoteka ogarnie temat. Żeby nie było, że pluję jadem, to This is Kraft, Bitch! piłem wczoraj i bardzo mi smakowało :>

      Usuń