Uwarzone w Browarze Zarzecze
Styl: Double Irish Espresso Stout
Ekstrakt: 19,1% wag.
Alkohol: 8,3% obj.
Skład: woda, słody jęczmienne (pale ale, whisky light, czekoladowy, Aroma, Abbey, Cara Blond, barwiący), słód pszeniczny jasny, słód żytni, palony jęczmień, chmiel (Cascade, Amarillo, Simcoe), kawa, laktoza, wanilia burbońska, cukier kandyzowany ciemny, drożdże S-04
Data ważności: 16.06.2016
pasteryzowane, niefiltrowane
Coś ciemno u mnie na blogu ostatnio, ale i pogoda póki co sprzyja takim piwom. Wczoraj nawet tak śniegiem przywaliło, że sam DiCaprio zaczął wstydzić się swojej przemowy, ale zostawmy już memy. Tym razem może nie nowość, jednak trunek, który kiedyś tam zrobił na mnie spore wrażenie i z przyjemnością do niego wracam, żeby skontrolować obecną kondycję. Turbo Geezer to rzecz jasna Geezer na sterydach. Większy ekstrakt, więcej alkoholu, więcej laktozy i dobrej gatunkowo kawy przygotowane przez Brisman Crew. Jakby było mało, to dochodzi do tego leżakowanie z płatkami dębowymi po whisky i nowofalowy chmiel. Piwo chyba szczególnie nie potaniało od czasu premiery, bo zdaje się, że cena przekracza dychę. Oczekuję udanego wieczoru.
Jakiś czas temu pojawiły się kingpinowe kapsle, a chyba nie mam jeszcze takiego w kolekcji, więc sutki ze szczęścia twardnieją. Grafiki browaru zaliczyć można śmiało do tych fajniejszych na rynku i świnia w różnych kreacjach naprawdę się tu sprawdza. Tym razem jako wkurwiony leprikon też oczy przyciąga, a tło złożone z koniczynek, ziaren kawy i innych dupereli, zatrzymuje spojrzenie na dłużej. Wszelkich informacji jest naprawdę sporo, w tym morskie opowieści. Papier jeszcze nie z tych najlepszych, ale wydaje się w porządeczku. Zgrabnie.
W snifterze jest nie gorzej. Barwa ciemnobrunatna do czarnej, prawie nieprzejrzysta. Piana średniej wielkości, jasnobrązowa, całkiem fajnie zbudowana. Wyszło kilka grubszych bąbli, jednak nalewałem agresywnie i przy dolewce utworzyła się już jednolita. Niezła trwałość, fajna koronka. No ładne piwo po prostu.
Po ściągnięciu kapsla z butelki można było przede wszystkim wyczuć rasową paloność i czarną kawkę. Ze szkła robi się nieco słodziej i dochodzi bardzo fajnie zaznaczona, nienachalna laktoza oraz trochę gorzkiej czekolady. To wszystko razem już jest zacne i naprawdę dobrze wyczuwalne, a można się przecież jeszcze doszukać tej dębiny nasączonej whisky i w końcu nutki słodkich cytrusów pochodzącej od chmielu. No dzieje się, nie da się ukryć, a muszę zaznaczyć, że jestem ostatnio trochę zakatarzony. W miarę ogrzewania szkocka zdaje się nawet przejmować tu ster i choć ogólnie za tym trunkiem nie przepadam, to taki ugładzony aromat bez gryzącego alkoholu naprawdę fajnie sprawdza się w piwie.
Pierwszy łyk to lekkie rozczarowanie, bo nie czuć tu ani wysokiego ekstraktu, ani jakiejś szczególnej oleistości od słodu żytniego, który jest przecież w składzie. Może dobrze byłoby nim szczodrzej sypnąć następnym razem, jednak piwowarem nie jestem i tylko tak sobie dumam. Nagazowanie natomiast odpowiednio niskie, to się chwali. Całość skręca odważnie w stronę wytrawnego. Jest tu co prawda nutka słodyczy, ale to pewnie tyle, co od laktozy. Mam wrażenie, że dominują tu płatki i trzeba przyznać, że ładnie przeszły tą łychą. Jest waniliowo, kakaowo i w końcu czuć to surowe espresso, po którym chyba oczekiwałem, że odegra tu ciekawszą rolę. No po prostu jest nuta kawowa. Goryczka raczej niska, choć czuć w niej wyraźnie nową falę i ta egzotyka całkiem zgrabnie wkomponowała się w ciemną całość. Jest dosyć długi, półwytrawny finisz z popiołowo-alkoholowym pazurem, przy czym trzeba zaznaczyć, że jest to znowu szlachetny łiskacz. Daje też o sobie znać kawowa kwaskowość, co w sumie nie ma prawa przeszkadzać. Jest bardzo fajnie; piwo złożone, ciekawe, pijalne. Brakuje troszkę ciała i dorzuciłbym odważniej kawą.
Turbo Geezer ładnie się trzyma. Nie było co prawda efektu ŁAŁ, ale nadal czuć w nim kunszt piwowara i główkę, która pracuje.
Ocena: 7,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz