Styl: Sandalwood TeaPA
Ekstrakt: 14,0% wag.
Alkohol: 5,7% obj.
Niefiltrowane, pasteryzowane
Filmowa Święta góra.
Etykieta jak zwykle utrzymana w fajnej stylówie i z przyjemną grą kolorów. Tu i tam widać jakieś zmarszczki, ale od strony estetycznej i tak wygląda to lepiej niż kiedyś, więc mam nadzieję, że ta flaszka to nie wyjątek od reguły. Wciąż czekam na lepszy papier! Kontra to przede wszystkim krótki opis i skład piwka; nie jest tego dużo, ale wystarczy.
W szkle Święta góra ma kolor pomarańczy i troszkę opalizuje. Dopiero dolewka przynosi jakieś drobinki, choć i tak nie rzucają się w oczy. Przy nalewaniu utworzyła się piana przyzwoitych rozmiarów w kolorze lekko złamanej bieli, która całkiem długo cieszy oczy ładną budową z drobnych oczek. Firankę jakąś zostawia, nie znika całkowicie. Ładnie się to prezentuje, więc przechodzimy do aromatu.

Średnie nagazowanie, średnie ciało, średnia pełnia. Piwo odważnie skręca w stronę wytrawnego i słodyczy trzeba się tutaj doszukiwać. Jest tutaj znowu porządnie zaznaczona herbacianość i już wyraźniej wychodzą kwiaty z zapachu. Przemyka też trochę tych tropików, ale zdecydowanie za kwiatami. Goryczka trochę garbnikowa, trochę zielona, naprawdę odczuwalna, ale na szczęście nie zalega w upierdliwy sposób. No, może troszkę, ale pijalności nie obniża. Aftertaste wytrawny, niezbyt intensywny. Na języku pozostaje coś takiego, jak po przełknięciu mocnej herbaty. Ma to swój urok, niczym nie drażni i pije się szybko. Herbata fajnie się komponuje z piwem i na pewno wyróżnia Świętą górę.
Raduga nadal w formie, więc liczę na to, że nie będę się więcej mijał z nowościami. Warto spróbować.
Ocena: 7,8/10
i tak sie pije!
OdpowiedzUsuń