Styl: Smoked Baltic Porter
Ekstrakt: 24,0% wag.
Alkohol: 11,5% obj.
Data ważności: 30.02.2016
Niefiltrowane, niepasteryzowane
Święto mojego ukochanego stylu, więc wypadałoby sięgnąć po piwo - mam nadzieję - nie byle jakie. Moim pierwszym porterem bałtyckim był amberowski Grand i jednocześnie było to chyba pierwsze piwo, które wypiłem ze smakiem. Dłuuugo przed odkryciem kraftu. Nie opróżniłem piwniczki, bo i nie mam tam jakichś wieloletnich rarytasów, ale trafił do mnie wędzony porter bałtycki leżakowany w beczkach po bourbonie, czyli Kraft Roku od Widawy. Nieczęsto mam okazję spróbować piw Pana Frączyka, więc automatycznie to staje się podwójnie wyjątkowe.
Lubię narzekać na małe butelki, ale w cięższych piwach jest to do przełknięcia. Co do etykiety, to trudno ją nazwać piękną, ale z drugiej strony piwa Widawy prezentują się niezwykle swojsko. Nie wiem na czym to polega, ale ja to kupuję. Poza tym jest schludnie, prościutko, nic się nie odrywa. Na kontrze pełny skład i jakieś duperele. Nie ma morskich opowieści - szkoda. Kapsel czarny i pasujący do reszty, ale i tak ściągam go z przyjemnością.
W pintowym snifterze mamy praktycznie czarnucha, choć jakiś refleksik się tam pałęta. Piana niezbyt obfita, w kolorze kawy z mleczkiem. Początkowo naprawdę ładnie zbudowana z drobnych pęcherzyków, ale zbyt długo się nią nie nacieszyłem i w końcu opadła cienkiego pierścienia rozwieszając przy tym skromne firanki. No nic, wąchamy dziada.
Aromat jest wspaniały. Nawet nie wiem, od czego zacząć, bo co powącham, to wyłazi coś nowego. Chyba jednak dominuje tu ta beczka, bo od razu wiadomo, że piwo było w niej leżakowane. Jakaś taka wanilia, drewno i szlachetny alkohol. Przeszło konkretnie. Zaraz za beczką na zmianę odzywają się czarna kawa, gorzka czekolada, ogniskowo-szynkowa wędzonka i jeszcze do tego jakaś taka śliwka słodka. W miarę ogrzewania szyneczka odzywa się odważniej. Jest tu wszystko, czego można było oczekiwać, i to porządnie buchające ze szkła. Majstersztyk.
Pierwszy łyk. Odpowiednio niskie nasycenie, konkretna gęstość, sporo ciała i stosunkowo niewiele słodyczy. Kapitalnie wyczuwalna beczka. Fakt, w aromacie też była na pierwszym planie, ale tu daleko w tyle zostawia resztę zestawu. Coś pięknego i jak rzadko spotykanego w polskich piwach, no brawo. Co poza tym? Gorzka czekolada, czarna kawa, rodzynki, suszone śliwki... Goryczka porterowo niska i szkoda, że jej nie podciągnięto. Znaczy się, ona jest wyczuwalna, ale większa dodałaby tu jeszcze trochę pazura. Aftertaste długi i intensywny, a na języku pozostaje kakao, znowu kawa i trochę tej wędzonki, której ostatecznie jednak brakuje mi tutaj. Alkohol się odzywa dosyć wyraźnym rozgrzewaniem, ale to jest jeszcze ten poziom, kiedyś można go nazwać przyjemnym. Piwo jest złożone, smaczne i robiące wielkie wrażenie. Oczywiście mocno degustacyjne, a z tą flaszeczką przesiedziałem chyba z godzinę. Choć może to dlatego, że żal było wypijać zbyt szybko?
Znakomity wybór na dzisiejsze święto. Panu Frączykowi gratuluję, bo taki trunek można z dumą wypuścić w świat. Myślę, że przebija wszystkie De Moleny, które miałem okazję pić, a były naprawdę dobre.
Ocena: 9,0/10
swietny wpis
OdpowiedzUsuń