Popularny AleBrowar znów kręci z Birbantem, choć nie tak głośno jak dotychczas. Nie żadne 200 IBU, nie wykręcanie języka i wykrzykniki, a po prostu cicho wypuszczone na szerokie wody podwójne Brown Ale. Niemniej jednak wydaje się to propozycja ciekawa, bo i styl raczej omijany przez rodzimych rzemieślników. I w tym tkwi jego siła.
Choróbsko odpuszcza, to i czas uzupełnić niedobory alkoholu we krwi. Wracam do Was z porterem bałtyckim, który był zmuszony poczekać trochę na swoją kolej w odmętach dolnej szafki kuchennej, a który chciałem mimo wszystko mieć tu przemaglowany. W sumie zgodnie z tradycją, bo kuszą mnie te ciemniaki na sterydach i upycham ich na blogu ile wlezie.
Ho, ho, ho! Trochę wcześnie na takie powitania, ale Birbant postanowił uruchomić już swojego Mikołajka, więc poczujmy magię świąt. Jako naiwny kawosz łykam wszystkie piwa z tym dodatkiem i kawowy RIS bez problemu znalazł sobie miejsce na blogasku. Sama podstawa piwna wygląda oczywiście obiecująco, a ziarna El Jaguar powinny to wszystko jeszcze dopieścić. Gwatemalska kawa ponoć charakteryzuje się stosunkowo niską kwasowością, przyjemnym balansem i akcentami czekolady, karmelu czy orzechów.
Takie coś mi wpadło w ręce. Wziąłem od razu dwie butelki, bo nieco ponad 9 zł za piwo leżakowane w beczce wydało mi się szalenie atrakcyjne. I przymknąłem nawet oko, że to Birbant - kontraktowiec, który potrafił w przeszłości mnie rozczarować.
Nie, nie kupiłem nowego Birbanta. Nadal nie ufam. To znaczy kupiłem, ale dawno, zanim się obraziłem. Akurat to piwo wyszło bardzo dobrze i drugiej butelki nawet nie miałem zamiaru leżakować, aaaale pojawiły się inne piwa i jakoś znalazła się w piwnicy. Prawie pół roku po terminie, toteż postanowiłem sprawdzić, co tam się zadziało. Pewnie można śmiało starzeć to piwo przez dłuższy czas, ale cóż... Kusi. Mamy w składzie całkiem ciekawy zestaw chmieli, które po takim czasie raczej nie powinny dawać znaku życia. Oczekuję przede wszystkim dobrze ułożonego alkoholu (z którym w świeżynce chyba nie było i tak problemów), porządnego kopnięcia ciemnych akcentów i może nutki (szlachetnego) utlenienia.
W tamtych czasach Birbant miał jeszcze kapsle bez logo, więc i tutaj butelkę zdobi czarnuch. Etykieta z tych okrągłych, co to Golemteraz takie stosuje. Nienajlepszy papier, aczkolwiek nic się nie odrywa i nie fałduje, więc spoko. Obrazek? No jest jakiś pomysł z tymi kudłami, aczkolwiek pięknym trudno to nazwać.
Wszystkie hity od Birbanta mnie omijają, od Old Ale aż po ABW i P.I.S & Love. No dosłownie nic z tego nie trafia do odwiedzanych przeze mnie sklepów, także bida. Pieprzyć to, sięgniem po klasykę, choć po byle jakim Huell Melon Pale Ale jakoś mnie do Birbantów nie ciągnie. Wziąłem raczej z braku laku, bo niby niezłe.
Nie wiem, kto robił etykietę, ale zakładam, że FLOV. No i dobrze, bo to pewna jakość. Jest ślisko, równo i schludnie. Grafika prosta, lecz stylowa i klimatyczna. Jest tabelka z parametrami, jest opis i pełny skład, są jakieś dodatkowe informacje. Nawet kapsel do kolekcji się znalazł. Trudno się czepiać, dobra robota.
Kowboj jest prawie klarowny i w kolorze, powiedziałbym, bursztynu takiego. Piana obfita, w kolorze lekko przybrudzonej bieli. Dziurawi się trochę, syczy, lecz można to jeszcze przełknąć. Średnio trwała i raczej nieskora do koronkowania. A, no i pozostaje po niej kożuszek, także plusik za to.